*perspektywa Gabrielle*
Wybiła godzina 7.30, kiedy się obudziłam. Spojrzałam jeszcze nieco zaspanym wzrokiem po pokoju. Gdy zobaczyłam stojącą przy ścianie, niedosuniętą torbę, przypomniałam sobie o dzisiejszym wyjeździe. Wstałam więc i dopakowałam jeszcze kilka rzeczy. Następnie skierowałam się do łazienki, gdzie zastałam myjącą zęby Kimberly.
-O, cześć!- wydukała z buzią pełną pasty.- Już spakowana?
-Tak.- potwierdziłam, czesząc włosy szczotką.- Długo jeszcze będziesz korzystać z łazienki?
-Jeszcze chciałam wziąć prysznic. Jakieś 15 minut.
Westchnęłam i zeszłam na dół. Postanowiłam zrobić śniadanie, bo dobrze wiem, że w przypadku mojej przyjaciółki z 15 minut zrobi się pół godziny. W kuchni nastawiłam wodę na herbatę, a z lodówki wyjęłam wszystkie potrzebne produkty do wykonania kanapek. Nagle usłyszałam dzwonek i pukanie do drzwi wejściowych, które z każdą sekundą się nasilało. Brzmiało to trochę, jakby ktoś pijany dobijał się do kibla. Chcąc nie chcąc musiałam jakoś zapobiec temu dudnieniu.
-Kogo diabli niosą o tej porze?- zastanawiałam się na głos, kierując się do korytarza.
Ledwo zdołałam nacisnąć klamkę, a do domu wpadło pięciu goniących się kolesi. Rozpoznałam w nich Louisa, Harry'ego, Zayna, Nialla i Liama. Ten ostatni zamachał mi jakąś reklamówką przed oczami.
-Przynieśliśmy świeże bułeczki!- wrzasnął na cały głos.
-Czy takie świeże, to nie wiem.- przemówił blondyn z powątpiewaniem.- Wyciągnęliśmy je z kredensu, znając życie leżały tam z miesiąc. To miał być tylko pretekst, żeby tu przyjść i wam poprzeszkadzać. Ale cicho sza!- przyłożył wskazujący palec do ust.- Jakby co, ja nic nie mówiłem.
-Spoko, przynajmniej teraz wiem, żeby ich nie jeść.
-Furby, ty masz chyba odrobinę za krótkie nogi, a za długi jęzor.- odezwał się Louis, witając się ze mną całusem w policzek. Niall zrobił naburmuszoną minę.
-Skąd taka koncepcja?- zaciekawił się.
-Miałeś nie mówić o tych bułkach, palancie.
-Chciałeś mnie otruć?- zapytałam oburzona. Mój chłopak się zmieszał.
-Skądże znowu!- szybko zaprzeczył.- Przecież sama byś się kapnęła, bo są spleśniałe.- po tych słowach roześmiał się sam z siebie.
-Czy wy czasem nie myśleliście nad tym, żeby udać się z nim do psychiatry?- zapytałam pozostałą czwórkę, stojącą w rzędzie pod ścianą.
-To teraz twój narzeczony.- wzruszył ramionami Harry.- Więc ty się o niego martw. Gdzie jest Kimberly?
-Hola, jeszcze nie narzeczony.- sprostowałam.- A Kim jest na górze, w łazience, bierze prysznic.
Loczek zatarł ręce z zadowolenia i skierował się ku schodom. Niemile zdziwiona pobiegłam za nim.
-Co ty zamierzasz zrobić?- zapytałam.
-Zobaczysz.- mrugnął znacząco.- Ona się zamyka na klucz?
-Nie. W dzieciństwie się zamknęła i nie mogła potem wyjść. Od tego czasu się nie zamyka.
-Słusznie, ja też bym się bał.- przyznał i zatrzymał się przed wejściem do łazienki. Stanęłam obok niego i patrzyłam uważnie na to, co robi. W tym momencie akurat gapił się na drzwi. Nagle wszystko ułożyło mi się w logiczną całość.
-Zaraz, ty chcesz?... O nie, nie pozwolę na to!
-Gabrielle Swan! Albo zamkniesz te swoje zacne pyszczydło, albo zaraz wepchnę ci do niego te spleśniałe bułki, które tu przynieśliśmy!
-Tylko spróbuj, kacapie!
-A więc to tak?- oburzył się.- W takim razie sama chciałaś! Niall, chodź tu z tymi bułkami!
Nie minęło kilka sekund, a blondyn przyleciał na górę z całą reklamówką tego świństwa.
-Co, masz na jedną ochotę?- zaśmiał się. Harry pokręcił przecząco głową, a jego włosy zabawnie zatańczyły dookoła.
-Nie ja. ONA!- wskazał na mnie.
-Gab, po prostu wiedziałem, że się skusisz!- po tych słowach podszedł do mnie bliżej. Wyjął jedną bułkę z worka, resztę odrzucił gdzieś w kąt.
Wydałam z siebie okrzyk obrzydzenia. Tego czegoś w żadnym wypadku nie można było nazwać bułką! Przypominało raczej zgniłego pomidora. W życiu bym tego do ręki nie wzięła, a on to trzymał jakby nigdy nic.
-N... N.... Niall...- wyjąkałam wystraszona.- Nie podejmuj pochopnych decyzji. Kupię ci ogromną pizzę za całą wypłatę, tylko nie dawaj mi tego do jedzenia.
-Hmmm....- chłopak przystanął i podrapał się po podbródku.- Pomyślmy.
-Furby, no co ty?- odezwał się Harry.- Babie się dajesz przekupić?
-Masz rację, nie będę mięczakiem.
Blondyn przybliżył się jeszcze bardziej. Ja zaś pisnęłam najgłośniej jak umiałam i uciekłam, a on zaczął mnie gonić. Loczek postanowił skorzystać z okazji, że akurat zwiałam. Zamaszystym ruchem szarpnął za klamkę, nawiasem mówiąc prawie ją urwał, i wrzasnął na cały głos:
-Cukierek albo psi...
Nie dane mu było jednak dokończyć, bo rzuciłam się na niego i oboje się wywróciliśmy na podłogę. Milimetry dzieliły nas od spadnięcia głową w dół ze schodów. Gdy tylko Kimberly spostrzegła, iż drzwi są otwarte, zawrzeszczała na całe gardło. Niall zaś stał przed wejściem i gapił się na wnętrze łazienki, aż bułka wypadła mu z ręki. Rany boskie, czuję, że pękają mi bębenki.
-Furby!!!- zadarłam się.- Zamknij oczy!!!
-Co mówisz?- wymamrotał.
-ZAMKNIJ OCZY!- powtórzyła głośno i wyraźnie, jak małemu dziecku z pierwszej klasy podstawówki.- Nie patrz tam!
Nie słuchał mnie. Nadal się tam patrzył, a Kim nadal krzyczała. Harry spojrzał na mnie błagalnie, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że mam jakoś zaradzić tej kłopotliwej sytuacji. Pociągnęłam blondyna za ramię, w wyniku czego znalazł się obok mnie, na podłodze. Nogą zatrzasnęłam drzwi.
-Sytuacja opanowana.- odetchnęłam z ulgą.
-Moje bułki!- zapiszczał Niall i na czworakach podążył na drugą stronę korytarza.
-Zostaw to świństwo. Dość wygłupów.- oświadczyłam, wstając z ziemi.- Jedliście już śniadanie?
-Nie.- zgonie zaprzeczyli.
-To w takim razie chodźcie.- machnęłam ręką na znak, aby poszli za mną na dół.
*perspektywa Kimberly*
Jasna cholera, już do tego doszło, że nie mogę w spokoju wziąć prysznica, bo przyjdzie jakiś matoł i będzie mnie podglądał. Chociaż raczej nic teraz nie zobaczył, bo na szczęście drzwi od kabiny nie są przezroczyste. Niech no się tylko ubiorę, a dostaną za swoje. Mogę się założyć, że Harry maczał w tym te swoje wielkie paluchy, jak nie całą łapę.
Szybko wytarłam ciało ręcznikiem, osuszyłam odrobinę włosy, ubrałam się i czym prędzej wyszłam z łazienki. Skierowałam się na dół. Starałam się być cicho. Do moich uszu dochodziły jakieś śmiechy, prawdopodobnie pochodzące z kuchni. Zaraz im się skończy ten dobry humorek!
-Cukierek albo psikus!- wrzasnęłam na cały głos. Liam wylał na siebie pół herbaty z kubka, a Zayn spadł z krzesła. Harry'emu zaś włosy stanęły na baczność, tak się biedaczek wystraszył.
-Hahahaha!!!- wybuchnęłam śmiechem i zaczęłam turlać się po podłodze.
-Bardzo śmieszne.- zadrwił Mulat i usiadł z powrotem na siedzeniu.
-Zemsta jest słodka.- powiedziałam i również zajęłam miejsce za stołem.- A teraz przyznać się bez bicia: czyja to sprawka to podglądanie?
-JEGO!- wszyscy zgodnie wskazali na zielonookiego, który siedział jakby nigdy nic i wcinał kanapkę.
-Co ja?- zapytał, kiedy się kapnął, że na niego patrzymy.- O nie, nie pozwolę zrzucić całej winy na siebie! Co prawda to był mój pomysł, ale ja nic nie widziałem. Furby stał i się na ciebie gapił, jak krzyczałaś.
-Aha, czyli w takim razie mam was obu pozbawić możliwości posiadania w przyszłości dzieci?
-Nie!- wrzasnął Niall i padł przede mną na kolana.- Oszczędź mnie i te małe istoty, które zaszczycę kiedyś mianem ich ojca!
-Nie wiem, czy będą szczęśliwe z takiego ojca, który będzie ich karmił spleśniałymi bułkami.- rzekła Gabrielle z powątpiewaniem. Wszyscy wybuchnęliśmy głośnym i niepohamowanym śmiechem.
*kilka godzin później*
Jakieś 5 minut przed 11.00 byliśmy już gotowi do drogi. Chłopcy poszli do siebie, aby wpakować swoje manatki do auta, a my miałyśmy do nich zaraz dołączyć.
-Co ty robisz?- zapytałam zaciekawiona. Znosiłam na dół swoją torbę, lecz zatrzymałam się na korytarzu, bo zobaczyłam Gabi, która zamaszyście podlewała kwiatki.
-Nie widzisz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.- Trzeba je podlać, żeby nie zwiędły.
-Jeszcze do jutra wytrzymają.
-Kim, ja ich nie podlewałam odkąd tu przyjechałyśmy!
-Dziwne, że jeszcze nie zdechły.
-Nawet tak nie mów! Babcia by mnie zabiła, gdyby coś im się stało. Ona ma na ich punkcie hopla.
-Dziewczyny, gdzie jesteście?!- obie usłyszałyśmy dochodzący z dołu głos Zayna.
Po chwili chłopak znalazł się na schodach.
-Jeszcze nie gotowe?!- wykrzyknął.
-Gotowe.- uspokoiłam go.- Tylko Gabi umyśliła sobie podlewanie kwiatków.
-Mam sposób na zrobienie tego szybciej.- oświadczył, dumnie wypinając pierś. Moja przyjaciółka wręczyła mu butelkę. On podszedł z nią do doniczki, ścisnął z całej siły, w wyniku czego woda się wylała. W pojemniku nie zostało ani kropli.
-Proszę bardzo. Starczy mu na tydzień.
-Teraz zgnije!- rozpaczała.- Mam przewalone u babci!
-Nie martw się, nie będzie tak źle.- Mulat poklepał ją po ramieniu.- To już nie te lata, nie będzie jej się chciało cię zabijać. A jeśli już, to przy odrobinie szczęścia uciekniesz i cię nie dogoni.
-Nie obrażaj mojej babci, kacapie!- oburzyła się Gabrielle.
-Dobra, pożyczę ci kasę i kupisz jej identycznego w sklepie.
-Idę po mój bagaż.- postanowiła i skierowała się do swojego pokoju.
Ja i Zayn zostaliśmy sami. Niby go lubiłam, nawet bardzo, ale jego obecność jakoś dziwnie na mnie działała, jakby mnie peszyła. Spuściłam wzrok w dół pod wpływem jego oczu, które były takie piękne!
-Wezmę twoją torbę.- zaproponował. Zgodziłam się i mu ją podałam. Przez przypadek dotknęliśmy naszych dłoni; całe moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Trzymaliśmy ręce na ramieniu torby, dopóki nie pojawiła się Gabi.
-Możemy iść.- oświadczyła.
We trójkę skierowaliśmy się na dół. Zamknęłyśmy drzwi na klucz i poszliśmy do sąsiedniego domu. Tam na podwórku reszta naszych przyjaciół szykowała się już do drogi. Przed bramą stał siedmioosobowy samochód, do którego pakowali plecaki.
-Cześć!- wrzasnął Louis, gdy tylko nas zobaczył. Podbiegł czym prędzej do Gabrielle i ją pocałował. Prychnęłam i zostawiłam ich samych.
-Mogliby się przy nas nie wymieniać śliną.- narzekał Niall, wpatrując się z obrzydzeniem na naszą parę zakochanych.
-Nie patrz tam po prostu.- poradziłam mu.- Czyj taki super samochód?
-Mój.- odezwał się dumny Liam.
-Musiał cię drogo kosztować. Mój ojciec kupił w tym roku podobny i zapłacił 250 tysięcy złotych.
-Dziwną macie walutę w tej Polsce.- stwierdził Harry.
-Nie, dlaczego?- zdziwiłam się.- Jest bardzo sympatyczna.
Dalszą naszą konwersację przerwało nadejście Lou i Gabi, którzy domagali się, żeby już jechać. Zapakowaliśmy się więc do auta. Liam pełnił rolę kierowcy, obok niego miejsce zajął Furby, trzy następne należały do Zayna, mnie i Harry'ego. Na dwóch ostatnich siedziała para.
-Mam nadzieję, że żadna z was nie ma choroby lokomocyjnej?- chciał się upewnić Li. Obie zapewniłyśmy go, że nie.
-A dlaczego pytasz?- zaciekawiłam się.
-Czeka nas dobrych kilkanaście mil drogi.
-Gdzie wy nas wieziecie?
-Do lasu.- wyszczerzył się.
-Tak ten las daleko?
-Zawsze do niego jeździmy na biwaki. Mamy tam zbudowany taki szałas. Właściwie to namiot przykryty liśćmi, ale jest taki duży, że się tam wszyscy zmieścimy. Jedziemy tam, co jakiś czas.
-Zobaczycie, będzie fajnie.- przemówił Harry, uśmiechając się do mnie.
-Ej, zaśpiewajmy coś!- zmienił temat Niall. Zaczęły się kłótnie, co do piosenki, bo każdy miał jakąś propozycję. Ja również wpadłam na pewien pomysł. Odwróciłam się więc do tyłu, do Gabrielle.
-Czy myślisz o tym samym, co ja?- zapytałam po polsku. Ona przytaknęła ruchem głowy.
Obie zaczęłyśmy się wydzierać wniebogłosy:
-Gdzie strumyk płynie z wolna,
Rozsiewa zioła maj,
Stokrotka rosła polna,
A nad nią śmierdział gaj.
Stoookroootkaaa rooosłaa pooolnaaa,
A nad nią śmierdział gaj, zielony gaj!!! (od autorki: przypomniały mi się wszystkie wycieczki xD)
Chłopaki patrzyli na nas jak na idiotki; zapewne dlatego, że śpiewałyśmy w innym języku. Jednak Harry i Zayn klaskali do rytmu, a Niall śmiał się i cieszył jak głupi bateryjką.
-Co to było?- zapytał Louis, kiedy już skończyłyśmy.
-Piosenka, nie słyszałeś?- zdziwiłam się.
-Pierwszy raz słyszałem.
-To polska piosenka.- wyjaśniła mu moja przyjaciółka.- Może dlatego pierwszy raz się z nią spotkałeś.
Następnie zaśpiewaliśmy wspólnie "Call Me Maybe". Muszę przyznać, że nasi towarzysze świetnie śpiewają. Miałam nawet wrażenie, że już gdzieś słyszałam podobne głosy. Odrzuciłam jednak przemyślenia na później, aby nie zawracać sobie teraz tym gitary.
Nasz koncert trwał przez najbliższą godzinę. Potem przestaliśmy wrzeszczeć, bo Louis i Gabrielle usnęli. Jako reszta postanowiliśmy zagrać w skojarzenia. Na tym minęło nam pół godziny. W końcu znaleźliśmy się na jakiejś drodze. Po obu stronach rosło mnóstwo drzew; był to po prostu las. Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał, w wyniku czego wszyscy polecieliśmy do przodu.
-Co się stało?- wymamrotał Lou, który właśnie się przebudził.- Jesteśmy na miejscu?
-Nie.- odparł Liam.
-Co się stało?- zapytałam zaniepokojona. Nikt mi nie chciał udzielić odpowiedzi. Nasz kierowca ponownie uruchomił silnik, ale usłyszeliśmy tylko warkot i nic więcej. Przyznam szczerze, że trochę się wystraszyłam.
-Jasna cholera!- przeklął Li.- Paliwa nie ma!
-Jak to paliwa nie ma?- Harry zrobił taką minę, jak kilkuletnie dziecko, które dopiero dowiedziało się, ze św. Mikołaj nie istnieje.
-Normalnie, nie ma paliwa.
-Ale jak to nie ma paliwa?- nie ustępował.- Przecież dopiero było. To co się z nim stało? Krasnoludki ukradły?
-Boże.- chłopak palnął się z otwartej ręki w czoło.- To normalna kolej rzeczy, paliwo kiedyś musi się skończyć. Twój poziom IQ mnie przeraża.
-Nie zatankowałeś przed wyjazdem?- odezwał się Niall.
-Na śmierć zapomniałem. Przysięgam, że miałem wstąpić po drodze na stację, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy. To wszystko twoja wina!- wskazał na mnie.
-Niby dlaczego?- zdziwiłam się.- Skąd ja mogłam wiedzieć, że masz pusty bak?
-Zagadałaś mnie na początku trasy i dlatego zapomniałem.
-Dobra, dobra. Nie zwalaj wszystkiego na nią.- w mojej obronie stanął Zaym.- Sam powinieneś o tym pamiętać.
-Żarty żartami, ale co my teraz zrobimy?- zmartwił się Niall.
-Ktoś musi iść poszukać jakiejś stacji benzynowej.- zdecydował Liam.
-Ale kto?
-Wy we troje.- wskazał na mnie i moich towarzyszy po bokach.
-Dlaczego my?!- krzyknęliśmy oburzeni wszyscy naraz.
-Bo najbardziej rozrabiacie.- wyjaśnił.- Bez dyskusji.
-Normalnie jakbym słyszała mojego tatę.- westchnęłam, powoli wychodząc z auta.
-Nie bez powodu przezywamy go Daddy.- za sobą usłyszałam głos znudzonego Harry'ego.
-Nie zapomnijcie wziąć kanistra z bagażnika!- przestrzegł nas nasz odwieczny od teraz wróg.
Wkrótce ruszyliśmy w drogę. Słońce świeciło mi w oczy i pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą okularów słonecznych, które zostały na siedzeniu.
-Daleko jeszcze do tej stacji?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
-Jak w ogóle znajdziemy stację na tym zadupiu, to będzie sukces.- powiedział Mulat.
-Ej, na pewno nie będzie tak źle. Jakaś stacja musi tu być.- pocieszyłam go.
*perspektywa Gabrielle*
Dochodziła godzina 12.45, kiedy obudziłam się ze słodkiego snu. Leżałam na Louisie, który cicho pochrapywał. Uśmiechnęłam się i usiadłam na swoim siedzeniu. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po wnętrzu samochodu. Nikogo tu nie było! Przerażona zaczęłam potrząsać chłopaka za ramię.
-To jeszcze nie czas.- wymamrotał.- Do Nowego Roku pozostało kilka godzin.
-Co ty pleciesz?- nie ustępowałam i nadal go szarpałam.- Wstawaj!
-Co się stało?- zapytał.- Pali się, czy co?
-Gorzej. Marchewki wyginęły!
-NIE!- wrzasnął i od razu się obudził. Mało tego, podskoczył tak, że cały samochód się zatrząsł.
-Superman już leci na ratunek!!!
-Uspokój się, żartowałam.- roześmiałam się. On się oburzył:
-To po co mi zawracasz głowę?
-Wygląda na to, że zostaliśmy sami.- powiedziałam.- Gdzie się wszyscy podziali?
-Nie wiem.- przeczesał włosy palcami.- Wiem tylko, że mam pilną potrzebę pójścia do toalety.
-Wiesz, że ja też?
-To chodźmy.- machnął ręką na znak, żebym poszła za nim.
Wygramoliliśmy się z auta. Kiedy już stanęłam na równych nogach, rozejrzałam się dookoła. Otaczały nas drzewa, a przed nami rozciągał się asfalt na dosyć długą odległość.
-Rany boskie, nie rozglądaj się teraz, tylko gaz do dechy, bo zaraz popuszczę!- niecierpliwił się Lou, drepcząc w miejscu.
-Już idę.- chwyciłam go za rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Po chwili znaleźliśmy jakieś zarośla. Szybko załatwiliśmy się, chociaż przyznam, że nie jestem przyzwyczajona do sikania na dworze w krzakach, ale mniejsza z tym. W końcu obraliśmy kierunek powrotny. Jednak okazało się to nader trudne, ponieważ się zgubiliśmy.
-Świetnie, nie dość, że reszta towarzystwa się zmyła, to jeszcze się zgubiliśmy!- krzyknęłam. Miałam powody do złości, bo już od pół godziny tułaliśmy się po tym cholernym lesie.
Zaczęły mnie boleć nogi. Lou zaproponował, że będzie niósł mnie na plecach. W końcu znaleźliśmy jakimś cudem to miejsce, w którym wcześniej stał samochód. Jednak wyobraźcie sobie, jak ogromne było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że go tam nie ma!
____________________________________
Cześć kochane! Pewnie się ucieszycie, bo przerwałam to milczenie xD Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Postanowiłam coś postanowić w sprawie tego bloga. Nie chcę go zostawiać, bo jest dla mnie bardzo ważny i włożyłam w niego wiele pracy. Mam konkretny pomysł na to opowiadanie. Na początku miałam w planach całkiem coś innego, miały być rozwinięte tylko wątki Gabrielle i Kimberly, ale potem doszłam do wniosku, że opowiadanie byłoby wtedy nudne i zdecydowanie za krótkie. Postanowiłam rozwinąć wątki innych bohaterów, wprowadzić kilka nowych osób. To opowiadanie jest dla mnie ważne, poza tym, nie chcę zawieść tych ludzi, którzy byli tutaj ze mną i cały czas są. Dziękuję im za to.
Kiedy tak sobie to wszystko przemyślałam, uznałam, że tu powrócę. Nie będę dodawała rozdziałów co tydzień, jak to było dotychczas. Być może co dwa tygodnie albo raz w miesiącu. Jeszcze zobaczymy :)
Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję. Widzimy się ponownie za dwa tygodnie ;) Czeeść! ;*