Obserwatorzy

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 11 "Oszczędź mnie i te małe istoty, które zaszczycę kiedyś mianem ich ojca!"

*perspektywa Gabrielle*

Wybiła godzina 7.30, kiedy się obudziłam. Spojrzałam jeszcze nieco zaspanym wzrokiem po pokoju. Gdy zobaczyłam stojącą przy ścianie, niedosuniętą torbę, przypomniałam sobie o dzisiejszym wyjeździe. Wstałam więc i dopakowałam jeszcze kilka rzeczy. Następnie skierowałam się do łazienki, gdzie zastałam myjącą zęby Kimberly.
-O, cześć!- wydukała z buzią pełną pasty.- Już spakowana?
-Tak.- potwierdziłam, czesząc włosy szczotką.- Długo jeszcze będziesz korzystać z łazienki?
-Jeszcze chciałam wziąć prysznic. Jakieś 15 minut.
Westchnęłam i zeszłam na dół. Postanowiłam zrobić śniadanie, bo dobrze wiem, że w przypadku mojej przyjaciółki z 15 minut zrobi się pół godziny. W kuchni nastawiłam wodę na herbatę, a z lodówki wyjęłam wszystkie potrzebne produkty do wykonania kanapek. Nagle usłyszałam dzwonek i pukanie do drzwi wejściowych, które z każdą sekundą się nasilało. Brzmiało to trochę, jakby ktoś pijany dobijał się do kibla. Chcąc nie chcąc musiałam jakoś zapobiec temu dudnieniu.
-Kogo diabli niosą o tej porze?- zastanawiałam się na głos, kierując się do korytarza.
Ledwo zdołałam nacisnąć klamkę, a do domu wpadło pięciu goniących się kolesi. Rozpoznałam w nich Louisa, Harry'ego, Zayna, Nialla i Liama. Ten ostatni zamachał mi jakąś reklamówką przed oczami.
-Przynieśliśmy świeże bułeczki!- wrzasnął na cały głos.
-Czy takie świeże, to nie wiem.- przemówił blondyn z powątpiewaniem.- Wyciągnęliśmy je z kredensu, znając życie leżały tam z miesiąc. To miał być tylko pretekst, żeby tu przyjść i wam poprzeszkadzać. Ale cicho sza!- przyłożył wskazujący palec do ust.- Jakby co, ja nic nie mówiłem.
-Spoko, przynajmniej teraz wiem, żeby ich nie jeść.
-Furby, ty masz chyba odrobinę za krótkie nogi, a za długi jęzor.- odezwał się Louis, witając się ze mną całusem w policzek. Niall zrobił naburmuszoną minę.
-Skąd taka koncepcja?- zaciekawił się.
-Miałeś nie mówić o tych bułkach, palancie.
-Chciałeś mnie otruć?- zapytałam oburzona. Mój chłopak się zmieszał.
-Skądże znowu!- szybko zaprzeczył.- Przecież sama byś się kapnęła, bo są spleśniałe.- po tych słowach roześmiał się sam z siebie.
-Czy wy czasem nie myśleliście nad tym, żeby udać się z nim do psychiatry?- zapytałam pozostałą czwórkę, stojącą w rzędzie pod ścianą.
-To teraz twój narzeczony.- wzruszył ramionami Harry.- Więc ty się o niego martw. Gdzie jest Kimberly?
-Hola, jeszcze nie narzeczony.- sprostowałam.- A Kim jest na górze, w łazience, bierze prysznic.
Loczek zatarł ręce z zadowolenia i skierował się ku schodom. Niemile zdziwiona pobiegłam za nim.
-Co ty zamierzasz zrobić?- zapytałam.
-Zobaczysz.- mrugnął znacząco.- Ona się zamyka na klucz?
-Nie. W dzieciństwie się zamknęła i nie mogła potem wyjść. Od tego czasu się nie zamyka.
-Słusznie, ja też bym się bał.- przyznał i zatrzymał się przed wejściem do łazienki. Stanęłam obok niego i patrzyłam uważnie na to, co robi. W tym momencie akurat gapił się na drzwi. Nagle wszystko ułożyło mi się w logiczną całość.
-Zaraz, ty chcesz?... O nie, nie pozwolę na to!
-Gabrielle Swan! Albo zamkniesz te swoje zacne pyszczydło, albo zaraz wepchnę ci do niego te spleśniałe bułki, które tu przynieśliśmy!
-Tylko spróbuj, kacapie!
-A więc to tak?- oburzył się.- W takim razie sama chciałaś! Niall, chodź tu z tymi bułkami!
Nie minęło kilka sekund, a blondyn przyleciał na górę z całą reklamówką tego świństwa.
-Co, masz na jedną ochotę?- zaśmiał się. Harry pokręcił przecząco głową, a jego włosy zabawnie zatańczyły dookoła.
-Nie ja. ONA!- wskazał na mnie.
-Gab, po prostu wiedziałem, że się skusisz!- po tych słowach podszedł do mnie bliżej. Wyjął jedną bułkę z worka, resztę odrzucił gdzieś w kąt.
Wydałam z siebie okrzyk obrzydzenia. Tego czegoś w żadnym wypadku nie można było nazwać bułką! Przypominało raczej zgniłego pomidora. W życiu bym tego do ręki nie wzięła, a on to trzymał jakby nigdy nic.
-N... N.... Niall...- wyjąkałam wystraszona.- Nie podejmuj pochopnych decyzji. Kupię ci ogromną pizzę za całą wypłatę, tylko nie dawaj mi tego do jedzenia.
-Hmmm....- chłopak przystanął i podrapał się po podbródku.- Pomyślmy.
-Furby, no co ty?- odezwał się Harry.- Babie się dajesz przekupić?
-Masz rację, nie będę mięczakiem.
Blondyn przybliżył się jeszcze bardziej. Ja zaś pisnęłam najgłośniej jak umiałam i uciekłam, a on zaczął mnie gonić. Loczek postanowił skorzystać z okazji, że akurat zwiałam. Zamaszystym ruchem szarpnął za klamkę, nawiasem mówiąc prawie ją urwał, i wrzasnął na cały głos:
-Cukierek albo psi...
Nie dane mu było jednak dokończyć, bo rzuciłam się na niego i oboje się wywróciliśmy na podłogę. Milimetry dzieliły nas od spadnięcia głową w dół ze schodów. Gdy tylko Kimberly spostrzegła, iż drzwi są otwarte, zawrzeszczała na całe gardło. Niall zaś stał przed wejściem i gapił się na wnętrze łazienki, aż bułka wypadła mu z ręki. Rany boskie, czuję, że pękają mi bębenki.
-Furby!!!- zadarłam się.- Zamknij oczy!!!
-Co mówisz?- wymamrotał.
-ZAMKNIJ OCZY!- powtórzyła głośno i wyraźnie, jak małemu dziecku z pierwszej klasy podstawówki.- Nie patrz tam!
Nie słuchał mnie. Nadal się tam patrzył, a Kim nadal krzyczała. Harry spojrzał na mnie błagalnie, jednocześnie dając mi do zrozumienia, że mam jakoś zaradzić tej kłopotliwej sytuacji. Pociągnęłam blondyna za ramię, w wyniku czego znalazł się obok mnie, na podłodze. Nogą zatrzasnęłam drzwi.
-Sytuacja opanowana.- odetchnęłam z ulgą.
-Moje bułki!- zapiszczał Niall i na czworakach podążył na drugą stronę korytarza.
-Zostaw to świństwo. Dość wygłupów.- oświadczyłam, wstając z ziemi.- Jedliście już śniadanie?
-Nie.- zgonie zaprzeczyli.
-To w takim razie chodźcie.- machnęłam ręką na znak, aby poszli za mną na dół.

*perspektywa Kimberly*

Jasna cholera, już do tego doszło, że nie mogę w spokoju wziąć prysznica, bo przyjdzie jakiś matoł i będzie mnie podglądał. Chociaż raczej nic teraz nie zobaczył, bo na szczęście drzwi od kabiny nie są przezroczyste. Niech no się tylko ubiorę, a dostaną za swoje. Mogę się założyć, że Harry maczał w tym te swoje wielkie paluchy, jak nie całą łapę.
Szybko wytarłam ciało ręcznikiem, osuszyłam odrobinę włosy, ubrałam się i czym prędzej wyszłam z łazienki. Skierowałam się na dół. Starałam się być cicho. Do moich uszu dochodziły jakieś śmiechy, prawdopodobnie pochodzące z kuchni. Zaraz im się skończy ten dobry humorek!
-Cukierek albo psikus!- wrzasnęłam na cały głos. Liam wylał na siebie pół herbaty z kubka, a Zayn spadł z krzesła. Harry'emu zaś włosy stanęły na baczność, tak się biedaczek wystraszył.
-Hahahaha!!!- wybuchnęłam śmiechem i zaczęłam turlać się po podłodze.
-Bardzo śmieszne.- zadrwił Mulat i usiadł z powrotem na siedzeniu.
-Zemsta jest słodka.- powiedziałam i również zajęłam miejsce za stołem.- A teraz przyznać się bez bicia: czyja to sprawka to podglądanie?
-JEGO!- wszyscy zgodnie wskazali na zielonookiego, który siedział jakby nigdy nic i wcinał kanapkę.
-Co ja?- zapytał, kiedy się kapnął, że na niego patrzymy.- O nie, nie pozwolę zrzucić całej winy na siebie! Co prawda to był mój pomysł, ale ja nic nie widziałem. Furby stał i się na ciebie gapił, jak krzyczałaś.
-Aha, czyli w takim razie mam was obu pozbawić możliwości posiadania w przyszłości dzieci?
-Nie!- wrzasnął Niall i padł przede mną na kolana.- Oszczędź mnie i te małe istoty, które zaszczycę kiedyś mianem ich ojca!
-Nie wiem, czy będą szczęśliwe z takiego ojca, który będzie ich karmił spleśniałymi bułkami.- rzekła Gabrielle z powątpiewaniem. Wszyscy wybuchnęliśmy głośnym i niepohamowanym śmiechem.

*kilka godzin później*

Jakieś 5 minut przed 11.00 byliśmy już gotowi do drogi. Chłopcy poszli do siebie, aby wpakować swoje manatki do auta, a my miałyśmy do nich zaraz dołączyć.
-Co ty robisz?- zapytałam zaciekawiona. Znosiłam na dół swoją torbę, lecz zatrzymałam się na korytarzu, bo zobaczyłam Gabi, która zamaszyście podlewała kwiatki.
-Nie widzisz?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.- Trzeba je podlać, żeby nie zwiędły.
-Jeszcze do jutra wytrzymają.
-Kim, ja ich nie podlewałam odkąd tu przyjechałyśmy!
-Dziwne, że jeszcze nie zdechły.
-Nawet tak nie mów! Babcia by mnie zabiła, gdyby coś im się stało. Ona ma na ich punkcie hopla.
-Dziewczyny, gdzie jesteście?!- obie usłyszałyśmy dochodzący z dołu głos Zayna.
Po chwili chłopak znalazł się na schodach.
-Jeszcze nie gotowe?!- wykrzyknął.
-Gotowe.- uspokoiłam go.- Tylko Gabi umyśliła sobie podlewanie kwiatków.
-Mam sposób na zrobienie tego szybciej.- oświadczył, dumnie wypinając pierś. Moja przyjaciółka wręczyła mu butelkę. On podszedł z nią do doniczki, ścisnął z całej siły, w wyniku czego woda się wylała. W pojemniku nie zostało ani kropli.
-Proszę bardzo. Starczy mu na tydzień.
-Teraz zgnije!- rozpaczała.- Mam przewalone u babci!
-Nie martw się, nie będzie tak źle.- Mulat poklepał ją po ramieniu.- To już nie te lata, nie będzie jej się chciało cię zabijać. A jeśli już, to przy odrobinie szczęścia uciekniesz i cię nie dogoni.
-Nie obrażaj mojej babci, kacapie!- oburzyła się Gabrielle.
-Dobra, pożyczę ci kasę i kupisz jej identycznego w sklepie.
-Idę po mój bagaż.- postanowiła i skierowała się do swojego pokoju.
Ja i Zayn zostaliśmy sami. Niby go lubiłam, nawet bardzo, ale jego obecność jakoś dziwnie na mnie działała, jakby mnie peszyła. Spuściłam wzrok w dół pod wpływem jego oczu, które były takie piękne!
-Wezmę twoją torbę.- zaproponował. Zgodziłam się i mu ją podałam. Przez przypadek dotknęliśmy naszych dłoni; całe moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Trzymaliśmy ręce na ramieniu torby, dopóki nie pojawiła się Gabi.
-Możemy iść.- oświadczyła.
We trójkę skierowaliśmy się na dół. Zamknęłyśmy drzwi na klucz i poszliśmy do sąsiedniego domu. Tam na podwórku reszta naszych przyjaciół szykowała się już do drogi. Przed bramą stał siedmioosobowy samochód, do którego pakowali plecaki.
-Cześć!- wrzasnął Louis, gdy tylko nas zobaczył. Podbiegł czym prędzej do Gabrielle i ją pocałował. Prychnęłam i zostawiłam ich samych.
-Mogliby się przy nas nie wymieniać śliną.- narzekał Niall, wpatrując się z obrzydzeniem na naszą parę zakochanych.
-Nie patrz tam po prostu.- poradziłam mu.- Czyj taki super samochód?
-Mój.- odezwał się dumny Liam.
-Musiał cię drogo kosztować. Mój ojciec kupił w tym roku podobny i zapłacił 250 tysięcy złotych.
-Dziwną macie walutę w tej Polsce.- stwierdził Harry.
-Nie, dlaczego?- zdziwiłam się.- Jest bardzo sympatyczna.
Dalszą naszą konwersację przerwało nadejście Lou i Gabi, którzy domagali się, żeby już jechać. Zapakowaliśmy się więc do auta. Liam pełnił rolę kierowcy, obok niego miejsce zajął Furby, trzy następne należały do Zayna, mnie i Harry'ego. Na dwóch ostatnich siedziała para.
-Mam nadzieję, że żadna z was nie ma choroby lokomocyjnej?- chciał się upewnić Li. Obie zapewniłyśmy go, że nie.
-A dlaczego pytasz?- zaciekawiłam się.
-Czeka nas dobrych kilkanaście mil drogi.
-Gdzie wy nas wieziecie?
-Do lasu.- wyszczerzył się.
-Tak ten las daleko?
-Zawsze do niego jeździmy na biwaki. Mamy tam zbudowany taki szałas. Właściwie to namiot przykryty liśćmi, ale jest taki duży, że się tam wszyscy zmieścimy. Jedziemy tam, co jakiś czas.
-Zobaczycie, będzie fajnie.- przemówił Harry, uśmiechając się do mnie.
-Ej, zaśpiewajmy coś!- zmienił temat Niall. Zaczęły się kłótnie, co do piosenki, bo każdy miał jakąś propozycję. Ja również wpadłam na pewien pomysł. Odwróciłam się więc do tyłu, do Gabrielle.
-Czy myślisz o tym samym, co ja?- zapytałam po polsku. Ona przytaknęła ruchem głowy.
Obie zaczęłyśmy się wydzierać wniebogłosy:
-Gdzie strumyk płynie z wolna,
Rozsiewa zioła maj,
Stokrotka rosła polna,
A nad nią śmierdział gaj.
Stoookroootkaaa rooosłaa pooolnaaa,
A nad nią śmierdział gaj, zielony gaj!!! (od autorki: przypomniały mi się wszystkie wycieczki xD) 

Chłopaki patrzyli na nas jak na idiotki; zapewne dlatego, że śpiewałyśmy w innym języku. Jednak Harry i Zayn klaskali do rytmu, a Niall śmiał się i cieszył jak głupi bateryjką.
-Co to było?- zapytał Louis, kiedy już skończyłyśmy.
-Piosenka, nie słyszałeś?- zdziwiłam się.
-Pierwszy raz słyszałem.
-To polska piosenka.- wyjaśniła mu moja przyjaciółka.- Może dlatego pierwszy raz się z nią spotkałeś.
Następnie zaśpiewaliśmy wspólnie "Call Me Maybe". Muszę przyznać, że nasi towarzysze świetnie śpiewają. Miałam nawet wrażenie, że już gdzieś słyszałam podobne głosy. Odrzuciłam jednak przemyślenia na później, aby nie zawracać sobie teraz tym gitary.
Nasz koncert trwał przez najbliższą godzinę. Potem przestaliśmy wrzeszczeć, bo Louis i Gabrielle usnęli. Jako reszta postanowiliśmy zagrać w skojarzenia. Na tym minęło nam pół godziny. W końcu znaleźliśmy się na jakiejś drodze. Po obu stronach rosło mnóstwo drzew; był to po prostu las. Nagle samochód gwałtownie się zatrzymał, w wyniku czego wszyscy polecieliśmy do przodu.
-Co się stało?- wymamrotał Lou, który właśnie się przebudził.- Jesteśmy na miejscu?
-Nie.- odparł Liam.
-Co się stało?- zapytałam zaniepokojona. Nikt mi nie chciał udzielić odpowiedzi. Nasz kierowca ponownie uruchomił silnik, ale usłyszeliśmy tylko warkot i nic więcej. Przyznam szczerze, że trochę się wystraszyłam.
-Jasna cholera!- przeklął Li.- Paliwa nie ma!
-Jak to paliwa nie ma?- Harry zrobił taką minę, jak kilkuletnie dziecko, które dopiero dowiedziało się, ze św. Mikołaj nie istnieje.
-Normalnie, nie ma paliwa.
-Ale jak to nie ma paliwa?- nie ustępował.- Przecież dopiero było. To co się z nim stało? Krasnoludki ukradły?
-Boże.- chłopak palnął się z otwartej ręki w czoło.- To normalna kolej rzeczy, paliwo kiedyś musi się skończyć. Twój poziom IQ mnie przeraża.
-Nie zatankowałeś przed wyjazdem?- odezwał się Niall.
-Na śmierć zapomniałem. Przysięgam, że miałem wstąpić po drodze na stację, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy. To wszystko twoja wina!- wskazał na mnie.
-Niby dlaczego?- zdziwiłam się.- Skąd ja mogłam wiedzieć, że masz pusty bak?
-Zagadałaś mnie na początku trasy i dlatego zapomniałem.
-Dobra, dobra. Nie zwalaj wszystkiego na nią.- w mojej obronie stanął Zaym.- Sam powinieneś o tym pamiętać.
-Żarty żartami, ale co my teraz zrobimy?- zmartwił się Niall.
-Ktoś musi iść poszukać jakiejś stacji benzynowej.- zdecydował Liam.
-Ale kto?
-Wy we troje.- wskazał na mnie i moich towarzyszy po bokach.
-Dlaczego my?!- krzyknęliśmy oburzeni wszyscy naraz.
-Bo najbardziej rozrabiacie.- wyjaśnił.- Bez dyskusji.
-Normalnie jakbym słyszała mojego tatę.- westchnęłam, powoli wychodząc z auta.
-Nie bez powodu przezywamy go Daddy.- za sobą usłyszałam głos znudzonego Harry'ego.
-Nie zapomnijcie wziąć kanistra z bagażnika!- przestrzegł nas nasz odwieczny od teraz wróg.
Wkrótce ruszyliśmy w drogę. Słońce świeciło mi w oczy i pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą okularów słonecznych, które zostały na siedzeniu.
-Daleko jeszcze do tej stacji?- zapytałam, rozglądając się dookoła.
-Jak w ogóle znajdziemy stację na tym zadupiu, to będzie sukces.- powiedział Mulat.
-Ej, na pewno nie będzie tak źle. Jakaś stacja musi tu być.- pocieszyłam go.

*perspektywa Gabrielle*

Dochodziła godzina 12.45, kiedy obudziłam się ze słodkiego snu. Leżałam na Louisie, który cicho pochrapywał. Uśmiechnęłam się i usiadłam na swoim siedzeniu. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po wnętrzu samochodu. Nikogo tu nie było! Przerażona zaczęłam potrząsać chłopaka za ramię.
-To jeszcze nie czas.- wymamrotał.- Do Nowego Roku pozostało kilka godzin.
-Co ty pleciesz?- nie ustępowałam i nadal go szarpałam.- Wstawaj!
-Co się stało?- zapytał.- Pali się, czy co?
-Gorzej. Marchewki wyginęły!
-NIE!- wrzasnął i od razu się obudził. Mało tego, podskoczył tak, że cały samochód się zatrząsł.
-Superman już leci na ratunek!!!
-Uspokój się, żartowałam.- roześmiałam się. On się oburzył:
-To po co mi zawracasz głowę?
-Wygląda na to, że zostaliśmy sami.- powiedziałam.- Gdzie się wszyscy podziali?
-Nie wiem.- przeczesał włosy palcami.- Wiem tylko, że mam pilną potrzebę pójścia do toalety.
-Wiesz, że ja też?
-To chodźmy.- machnął ręką na znak, żebym poszła za nim.
Wygramoliliśmy się z auta. Kiedy już stanęłam na równych nogach, rozejrzałam się dookoła. Otaczały nas drzewa, a przed nami rozciągał się asfalt na dosyć długą odległość.
-Rany boskie, nie rozglądaj się teraz, tylko gaz do dechy, bo zaraz popuszczę!- niecierpliwił się Lou, drepcząc w miejscu.
-Już idę.- chwyciłam go za rękę i ruszyliśmy przed siebie.
Po chwili znaleźliśmy jakieś zarośla. Szybko załatwiliśmy się, chociaż przyznam, że nie jestem przyzwyczajona do sikania na dworze w krzakach, ale mniejsza z tym. W końcu obraliśmy kierunek powrotny. Jednak okazało się to nader trudne, ponieważ się zgubiliśmy.
-Świetnie, nie dość, że reszta towarzystwa się zmyła, to jeszcze się zgubiliśmy!- krzyknęłam. Miałam powody do złości, bo już od pół godziny tułaliśmy się po tym cholernym lesie.
Zaczęły mnie boleć nogi. Lou zaproponował, że będzie niósł mnie na plecach. W końcu znaleźliśmy jakimś cudem to miejsce, w którym wcześniej stał samochód. Jednak wyobraźcie sobie, jak ogromne było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że go tam nie ma!
____________________________________

Cześć kochane! Pewnie się ucieszycie, bo przerwałam to milczenie xD Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba. Postanowiłam coś postanowić w sprawie tego bloga. Nie chcę go zostawiać, bo jest dla mnie bardzo ważny i włożyłam w niego wiele pracy. Mam konkretny pomysł na to opowiadanie. Na początku miałam w planach całkiem coś innego, miały być rozwinięte tylko wątki Gabrielle i Kimberly, ale potem doszłam do wniosku, że opowiadanie byłoby wtedy nudne i zdecydowanie za krótkie. Postanowiłam rozwinąć wątki innych bohaterów, wprowadzić kilka nowych osób. To opowiadanie jest dla mnie ważne, poza tym, nie chcę zawieść tych ludzi, którzy byli tutaj ze mną i cały czas są. Dziękuję im za to.
Kiedy tak sobie to wszystko przemyślałam, uznałam, że tu powrócę. Nie będę dodawała rozdziałów co tydzień, jak to było dotychczas. Być może co dwa tygodnie albo raz w miesiącu. Jeszcze zobaczymy :)
Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję. Widzimy się ponownie za dwa tygodnie ;) Czeeść! ;*

piątek, 22 lutego 2013

Przepraszam ;(

Witajcie!
Długo zastanawiałam się nad tą decyzją i w końcu ją podjęłam. Niestety, muszę zawiesić bloga. Nie daję sobie rady z prowadzeniem 2 blogów, a z racji tego, że mam więcej napisanych rozdziałów na pierwszego bloga, jego nadal będę prowadzić. Przepraszam, jest to niezależne ode mnie. Mam naprawdę dużo nauki, chociaż jeszcze mam przez chwilę ferie. Być może będę tutaj wpadać raz, dwa razy na miesiąc i coś dodawać, ale nie obiecuję. Musicie uzbroić się w cierpliwość. Przepraszam jeszcze raz ;(
To, że zawieszam nie znaczy, że nigdy tu nie wrócę. Robię po prostu przerwę. Nie martwcie się, jeszcze tu zaglądnę ;)

Wasza
Marry Styles :)

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 10 "Spałem, ale nie w sensie, że spałem, tylko po prostu spałem."

*3.10 A.M.*
*perspektywa Kimberly*

Ze słodkiego snu, w którym akurat się pogrążałam, wybudził mnie odgłos mojego dzwoniącego telefonu. Co za idiota śmie dobijać się do mnie o tej porze?! Chcąc nie chcąc sięgnęłam ręką do szafki nocnej, w celu poszukiwania komórki. W końcu ją znalazłam, przy okazji coś zrzuciłam na podłogę. Wnioskuję, że to lampka, bo usłyszałam tłuczone szkło.
-Halo?- odebrałam.
-Cześć.- po drugiej stronie odezwał się dobrze znany mi głos.
-A, to ty.- mruknęłam.- Mów szybko, czego chcesz.
-Śpisz?- zapytał.
-Nie, poluję na słonie na safari.- burknęłam.- Jak myślisz, co się zazwyczaj robi koło 3 w nocy?
-Hmmm... Śpi się?
-No co ty nie powiesz!
-To skoro już cię obudziłem, to może mnie wpuścisz?- zaproponował.
-Gościu, czego ty się nachlałeś?
-Niczego. Po prostu chcę, żebyś mnie wpuściła do środka. Trochę zimno tu na dworze, w dodatku jak jest się w samych bokserkach.
-Zaraz, gdzie ty teraz jesteś?- zerwałam się z łóżka.
-Stoję na twoim balkonie.
Spojrzałam w tamtą stronę. Harry opierał się o szybę i machał do mnie. Wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi, umożliwiając mu wejście do pokoju. Od razu władował się pod moją kołdrę.
-Co ty wyprawiasz?- zapytałam niemile zdziwiona.
-Strasznie mi zimno.- wyjaśnił, szczękając zębami.
-Co ty w ogóle tutaj robisz? Jak tu wszedłeś?
-Wspiąłem się po rynnie, a potem jakoś samo poszło. Nie mogłem zasnąć, więc pomyślałem, że ci troszkę poprzeszkadzam.
-Aha, świetnie.- podsumowałam.
-Będziesz tak stała? Przecież zrobię ci miejsce.- to mówiąc przesunął się odrobinę w lewo.
-Chcesz mi zrobić miejsce na moim łóżku?
-No, coś w tym złego lub dziwnego?
-Nie, skądże.- zaprzeczyłam i weszłam pod kołdrę.
-Od razu cieplej!- ucieszył się i przysunął się bliżej do mnie.
-Chwileczkę, zachowajmy bezpieczną odległość.
-Uch, czy ty zawsze musisz postawić na swoim?- burknął.
-Taka już jestem.- wzruszyłam ramionami.- Musisz się przyzwyczaić, skoro chcesz się ze mną przyjaźnić.
-No problem, szybko się przyzwyczajam.- po tych słowach się roześmiał.
-Jesteś dziwny.- stwierdziłam.
-Wiem.- przyznał.- Lubię być dziwny.
-I nieźle jebnięty. Zapewne lubisz taki być.
-Jasne, że tak.- splótł ręce za głową.- Ja po prostu jestem cool.
-Ty masz chyba trochę zbyt wysoką samoocenę, nie uważasz?
-Nie. I co, nadal chce ci się spać?
-Już mi przeszło.- rzekłam.
-W takim razie zamiast się nudzić, zagrajmy w skojarzenia!
-Dobra.- zgodziłam się.
-Ja zaczynam!- zdecydował.- Hmmm... na przykład... słońce!
-Żółte.
-Siku- prychnął.
-Kibel.
-Szczotka.
-Włosy.
-Ja.- uśmiechnął się cwaniacko.
-Dlaczego ty?- udałam zdziwioną.
-No, bo mam piękne loczki.- zarzucił je do tyłu. Przewróciłam oczami.
-Zboczeniec.
-Udam, że tego nie słyszałem.- oświadczył z pretensją w głosie.- Pedał.
-Rower.
-Wycieczka.
-Autobus.
-Objadanie się.
-Dlaczego "objadanie się"?- zapytałam.
-Ja się zawsze objadam, kiedy jadę autobusem.- wyjaśnił.
-Aha, spoko. Niall.
-Pierdzenie.
-Hahahaha!!!On pierdzi?
-Człowieku, szkoda gadać.- machnął ręką.- Jak się porządnie naje, to potem takie petardy puszcza, że sama królowa Elżbieta je czuje.
Wybuchnęłam głośnym i niepohamowanym śmiechem. Ten chłopak jest zadziwiający! Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go smutnego i przygnębionego. Wcale nie przeszkadzała mi jego obecność tutaj. Chociaż gdyby przypadkowy człowiek zobaczył nas teraz, zapewne pomyślałby o nas coś dziwnego.
-Teraz twoja kolej.- usłyszałam.- Jakie masz skojarzenie z pierdzeniem?
-Nie wiem. Nie chce mi się już w to grać.
-To co robimy?
-Ja idę spać.- oświadczyłam, a następnie zagrzebałam się głębiej pod kołdę.
-To ja też.
-Zaraz, ty zamierzasz tu zostać?
-Przeszkadzam ci?- zapytał, przybierając anielski wyraz twarzy.
-Nie, jasne, że nie.- zadrwiłam.- Leż tu sobie, jak chcesz. Mam tylko nadzieję, że nie chrapiesz i nie gadasz przez sen.
-Nic z tych rzeczy, przysięgam.- zapewnił, unosząc do góry ręce w geście obrony.- Będę grzeczny.
-To dobranoc.- powiedziałam i zamknęłam oczy. Jednak nie dane mi było odpłynąć do krainy Morfeusza w spokoju.
-Kim?- usłyszałam głos Loczka.
-Och, czego znowu chcesz?- zirytowałam się.
-Mogę się do ciebie przytulić?
-Chyba żartujesz?!- spojrzałam na niego uważnie. Zrobił maślane oczka. Nie potrafiłam się im oprzeć.- Mówisz poważnie? No dobra. Tylko mnie nie uduś.
Harry wydał z siebie odgłos triumfu i przysunął się bliżej. Objął mnie w talii i przycisnął mocniej, ale bardzo delikatnie do siebie. Pod wpływem dotyku jego ciepłych dłoni, coś we mnie drgnęło i poruszyło się w brzuchu, jakby dopiero narodzony, malutki motylek. Odwróciłam się do niego. Nasze twarze oddzielały zaledwie milimetry. Na szczęście w porę się opamiętałam. Szybko pocałowałam go w policzek.
-Dobranoc.- powiedziałam.

*rano*
*perspektywa Harry'ego*

Obudziłem się około godziny ósmej. Usiadłem na łóżku i przeciągnąłem się. Następnie jeszcze nie w pełni świadomy zszedłem na dół, do kuchni, pomijając fakt, że jak zawsze z rana ledwie widziałem na oczy. Jakimś cudem trafiłem do zlewu, odkręciłem kurek z wodą i nalałem jej sobie do szklanki. Wypiłem wszystko jednym haustem i od razu zrobiło mi się lepiej.
-Jezus Maria, co ty tutaj robisz?!- za sobą usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się o 180 stopni. Przy wejściu zobaczyłem Gabrielle, która skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mnie, zapewne czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
-O, cześć!- przywitałem się.
-No witam, witam. Co ty tutaj robisz?- zapytała po raz kolejny.
-Yyyy... no, bo... widzisz... ja... eee... to znaczy...- zmieszałem się. Do cholery jasnej, co ja mam jej powiedzieć?!
-Kontynuuj.- zachęciła mnie, a na jej ustach zaigrał uśmiech.
-No, bo... u nas w domu zabrakło wody!- wymyśliłem.- A mi się bardzo chciało pić. Pozwoliłem sobie więc skorzystać u was.
-A to ciekawe!- prychnęła.- Bo zawsze na noc zamykamy drzwi na klucz.
-To widocznie dzisiaj zapomniałyście.
-Nie.- zaprzeczyła.- Osobiście je wczoraj zamknęłam.
-Dobra, zdradzę ci sekret. Przenikam przez ściany. Jak duszek Kacper. O, to już naprawdę ta godzina?!- wykrzyknąłem zaskoczony, spoglądając na ścienny zegar.- Muszę zbierać się do domu! Na razie!
Pomachałem jej na pożegnanie i wyszedłem z kuchni. Przy wyjściu zderzyłem się z Kimberly, w wyniku czego oboje znaleźliśmy się na podłodze.
-Ups, sorry.- mruknąłem i pomogłem jej wstać.- Nic ci nie jest?
-Nie, spoko. Gdzie ty idziesz?
-Do domu.- wyjaśniłem.- Nara, bejbe!
Dziewczyna się roześmiała. To był dla mnie najlepszy poranny prezent. Jeszcze raz się pożegnałem i już chciałem wychodzić, ale szatynka mnie zatrzymała.
-Zaczekaj.- poprosiła i zdjęła z siebie szlafrok.- Masz, ubierz. Żebyś się nie przeziębił.
-Dzięki.- rzekłem i założyłem go.
-Do twarzy ci z nim.- zachichotała.

*perspektywa Kimberly*

Harry poszedł do domu, przyodziany w mój piękny szlafrok. Wyglądał w nim naprawdę zabawnie. Z uśmiechem na ustach skierowałam się do kuchni. Nastawiłam sobie wodę na herbatę i oparłam się o blat kredensu. Gabrielle bardzo dziwnie na mnie patrzyła, jakbym miała dwie głowy zamiast jednej.
-Ej, co się stało?- zapytałam.
-Co on tutaj robił?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.- Spałaś z nim?
-Tak. To znaczy nie!- szybko zaprzeczyłam.- W pewnym sensie.
-Co to znaczy "w pewnym sensie"?
-Opowiem ci wszystko od początku.- zdecydowałam.- Tak będzie najprościej.
-A więc zamieniam się w słuch.
-On przyszedł do mnie wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy. Nie mógł spać, więc postanowił mi poprzeszkadzać. My po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy, nic więcej.
-No wiesz, nie żebym się jakoś wtrącała albo coś. Jesteś dorosła i masz prawo robić to, co ci się żywnie podoba. Ja tylko bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Harry'ego w naszej kuchni i to jeszcze w samych bokserkach.
-Wiem, przepraszam.- przeczesałam palcami grzywkę.- Mogę ci przysiąc na kolanach, że on i ja naprawdę ze sobą nie spaliśmy.
-Nie tłumacz się. To twoja sprawa. Śpij i leż sobie z kim chcesz.
-Jak będę miała zamiar to w najbliższym czasie zrobić, to cię poinformuję.- zażartowałam.
-Uwierz mi, możesz mi oszczędzić takich szczegółów.- powiedziała, dopijając kawę z filiżanki.- Dobra, ja się muszę zbierać do pracy.
-To na razie!
Gabrielle się pożegnała i wyszła. Ja zaś zrobiłam sobie herbatę i ruszyłam do salonu, aby pooglądać telewizję.

*perspektywa Harry'ego*

Dzięki Bogu mieszkam niedaleko Kimberly, bo przyznam szczerze, że w jej szlafroku czułem się niekomfortowo. Był na mnie trochę za ciasny i jeszcze na dodatek różowy! Niby lubię ten kolor, ale jeśli chodzi o ubrania, to pasuje on raczej do dziewczyn. Teraz pozostaje mi tylko modlić się, żeby chłopaki jeszcze spali.
W końcu doszedłem do celu. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz, więc bez problemu mogłem wejść do środka. Rozejrzałem się dookoła i odetchnąłem z ulgą, gdyż nie zastałem nigdzie moich przyjaciół. Jednak szczęście mi nie dopisywało, bo zerwał się silmy podmuch wiatru i pomógł mi z hukiem zamknąć drzwi. Ani się obejrzałem, a czterech idiotów zbiegło w popłochu ze schodów.
-W mordę jeża, myślałem, że to złodziej!- krzyknął Liam i położył się na podłodze, ciężko dysząc.
-To nie złodziej, tylko laluś w różowym szlafroczku!- roześmiał się Zayn. Niall zarechotał i prawie wypluł z ust kęs bułki, który właśnie przeżuwał. Swoją drogą, to nawet nie wiem skąd on ją wytrzasnął.
-Skąd masz ten szlafrok?- zapytał Louis, posyłając mi badawcze spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści w zastanowieniu, jak mam się wykręcić z tej kłopotliwej sytuacji.
-Yyy... Mama mi go kupiła.
-Stary, daj spokój.- Malik poklepał mnie po ramieniu.- Nawet moja babcia by mi nie kupiła różowego szlafroka. Twoja mama tym bardziej by tego nie zrobiła. Przyznaj się, sam go sobie kupiłeś.
-Nie no, zaraz ci przyjebię.- warknąłem i rzuciłem się na niego.
Tak zaczęła się nasza gonitwa. Zayn wybiegł na dwór, wykrzywiając przy tym buzię we wszelakie możliwe sposoby. Niech no tylko zdejmę z siebie to cholerstwo, a gościu nie żyje! Rzuciłem ten nieszczęsny ubiór na podłogę i pognałem za nim. Dopadłem go w ogrodzie. Biedaczek poślizgnął się na mokrej rosie i leżał plackiem na trawie. Wyskoczyłem na niego i połaskotałem. Zachichotał. Ponowiłem czynność jeszcze raz i jeszcze raz. Multa prawie posikał się ze smiechu.
-Do... Hahahaha... Dobraa... Hahaha... Przestań... Hahaha... Wycofuję to o... Hahahaha... szlafroku!
-Robię to, bo jestem miłosierny.- przemówiłem i stanąłem na równych nogach.
Dopiero teraz zauważyłem Gabrielle, która opierała się o mur i już dobre kilka minut się nam przyglądała.
-Wiecie, trzeba było uprzedzić.- odezwała się.
-O czym?- zapytał Zayn, otrzepując się z resztek trawy.
-No, o tym, że jesteście... ten tego...
-Co ten tego?
-No, zachowujecie się jak geje.- wyjaśniła w końcu.- Harry, dopiero co wyszedłeś z łóżka Kim! Nie poznaję cię!
Dziewczyna się roześmiała i zniknęła z pola widzenia. Zaś ja i Malik osłupieliśmy.
-Ty... ty spałeś z Kim?- wykrztusił.
-Nie!- zaprzeczyłem szybko.
-Weź się zdecyduj. Gabi mówi, że tak, a ty, że nie.
-Spałem, ale nie w sensie, że spałem, tylko po prostu spałem.
-Czyli z nią spałeś.- bardziej stwierdził, niż zapytał.
-Tak. To znaczy nie! Uch, jakie to skomplikowane.
-Zauważyłem.- zadrwił.
-Ja do niej poszedłem, bo nie mogłem spać. Ale my naprawdę nic z tych rzeczy.
-Czyli stąd ten różowy szlafrok? Aha, teraz już wszystko rozumiem...

*perspektywa Zayna*

Starałem się zachować spokój, naprawdę się starałem. Szlag by to trafił! Dlaczego? Ja się pytam, dlaczego? Dlaczego to jemu się zawsze udaje z dziewczynami? Dlaczego on interesuje się dziewczyną, na której mi zależy? Nie potrafię udzielić odpowiedzi na te pytania. W tej chwili czuję się jak zbity pies; jakby ktoś zabrał mi cenną rzecz, która wcześniej do mnie należała/ A przecież Kimberly nie jest niczyją własnością, może wybrać sobie któregokolwiek z nas. Szkoda tylko, że nie mam u niej najmniejszych szans. My praktycznie się nie znamy! Za to Harry zna ją na wylot. Pierwszy raz mam ochotę go zabić, chociaż kocham go jak brata...

*perspektywa Harry'ego*

Po południu wpadliśmy z chłopakami na pomysł, żeby przerwać to leniuchowanie i nieróbstwo. Postanowiliśmy zorganizować sobie wycieczkę do lasu, taki jakby biwak. Louis koniecznie chciał zabrać ze sobą Gabrielle, więc się zgodziliśmy. Dla mnie to dodatkowa frajda, bo z pewnością towarzystwa dotrzyma nam również Kimberly. Tak że jestem bardzo zadowolony.
W tej chwili szedłem chodnikiem jednej z najruchliwszych ulic Londynu. W uszach miałem słuchawki, w których właśnie leciała piosenka Taylor Swift "We Are Never Ever Getting Back Togheter". Zacząłem podśpiewywać tekst pod nosem i z uwagą przyglądałem się temu, co działo się dookoła mnie. Pogoda była dzisiaj piękna; słońce oświetlało wysuszoną ziemię, nieba nie zasłaniała ani jedna czarna chmurka. Podążałem właśnie do kawiarni 'Bon Bon", aby poinformować Kim o naszym postanowieniu. Mam nadzieję, że się zgodzi.
W końcu dotarłem na miejsce. Moje nadejście oznajmił mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami. Szatynka stała za ladą i robiła komuś kawę. Na mój widok uśmiechnęła się i skinęła ręką na znak, żebym podszedł bliżej.
-Cześć.- przywitałem się.
-No hej.- odparła i ku mojemu zdziwieniu, pocałowała mnie w policzek. Nie no, tego bym się po niej nigdy nie spodziewał.
-Czy mi się to śniło, czy ty naprawdę dałaś mi buziaka?
-Wydawało ci się.- zadrwiła.- Popatrz, pani Helen zamówiła wczoraj krzesełka barowe i dzisiaj je przywieźli. Będziesz miał na czym siedzieć.
-Nie wierzę, specjalnie dla mnie?- udałem zdziwienie, a następnie usiadłem na jednym z nich.- Hoho, jakie wygodne! Git majonez.
-No, a teraz przejdź do rzeczy. Po co przyszedłeś? Chcesz coś zamówić? Od razu uprzedzam, że szarlotka się skończyła.
-Nie, przyszedłem w innej sprawie.- wyjaśniłem. Kimberly nadstawiła ciekawie uszu.- Wymyśliliśmy dzisiaj z chłopakami, że zorganizujemy biwak w lesie i chcielibyśmy ciebie i Gabi serdecznie zaprosić.
-Biwak w lesie?- zrobiła zdziwioną minę.
-Dokładnie. No nie mów, że nie wiesz, co to jest!
-Wiem, wiem. Nawet aż za dobrze.
-Co to znaczy?
-Kilka lat temu pojechałyśmy z naszą klasą na taki biwak. Nie dość, że się zgubiłyśmy, to jeszcze cholernie pogryzły nas komary i klaszcze.
-Nie musisz się martwić. Z nami nic wam nie grozi.
-Aha. Czyli usuniesz wszystkie komary i kleszcze z całego lasu?
-Nie.- zaprzeczyłem, szczerząc zęby.- Zabiorę was do takiego lasu, gdzie nie ma tych okropnych zwierząt.
-Muszę cię zmartwić, ale taki las raczej nie istnieje.
-Dobra, dosyć tych wygłupów.- przerwałem.- To jak, dasz się namówić?
-Cholera, nie wiem.- dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi.- Nie mam nawet śpiwora. Ani ja, ani Gabi.
-Spokojna głowa, mamy zapasowe.
Oczywiście była to kompletna bzdura, bo żadnych zapasowych śpiworów nie mamy; chyba, że mi o czymś nie wiadomo. Chciałem jej po prostu zrobić psikusa.
-Skoro tak, to się zgadzam.- powiedziała. Aż podskoczyłem z radości.
-To super. Bardzo się cieszę.- wyznałem.- Mam tylko nadzieję, że jutro nie pracujecie.
-Nie, w niedzielę nie pracujemy.
-W takim razie widzimy się jutro. Bądźcie gotowe o 11.00.
Wypiłem jeszcze pyszną kawę i pogadałem z Kimberly i Susan. Ta ostatnia okazała się bardzo miłą dziewczyną. Aż dziwne, że wcześniej się z nią nie zaprzyjaźniłem, chociaż niekiedy przychodziłem do "Bon Bon" dzień w dzień. Kiedy już stamtąd wyszedłem, zatarłem ręce z zadowolenia. Jutro zapowiada się wspaniale!

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 9 cz.2 "(...)pół aniołek, pół diablica"

*perspektya Gabrielle*

Wybiła godzina 18.00, kiedy stanęłam przed domem Louisa. Zadzwoniłam dzwonkiem i po chwili drzwi się otworzyły. Ujrzałam za nimi Jego. Na mój widok uśmiechnął się promiennie, ukazując rząd równych zębów. Był obrany w dżinsowe rurki, do których przypiął szelki oraz niebieską koszulkę z krótkim rękawem, w żółte, poziome paski.
-Cześć.- przywitałam się.
-Cześć.- odparł i pociągnął mnie za rękę.- Wejdź do środka. Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
Zaprowadził mnie do pięknego i gustownie urządzonego salonu. Kazał usiąść na miękkiej kanapie.
-Czego się napijesz?- zapytał.- Kawy, herbaty? Może soku?
-Herbaty, jeśli można.- poprosiłam.
-Już się robi.- Louis skierował się do kuchni, zapewne aby nastawić wodę. Po chwili powrócił.
-Muszę cię uprzedzić, że niestety mamy trochę ograniczone menu na dzisiejszy wieczór.- powiedział.- Spaghetti mi się zepsuło, a Niall zjadł budyń. Na szczęście zostało jeszcze trochę, więc nie martw się, nie wypuszczę cię stąd z pustym żołądkiem.
-Nie przesadzaj, nie jestem aż takim żarłokiem.- roześmiałam się.
-Masz rację, Nialla nikt nie przebije.- przyznał.- O! Zdaje się, że przyszedł dostawca z pizzą. Zamówiłem, żebyśmy nie zgłodnieli.
Po tych słowach ruszył w stronę korytarza. Ja zaś rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przed sofą, na której siedziałam, stał wielki, plazmowy telewizor, obok niego regał z płytami. Na ścianach wisiały piękne obrazy. Za telewizorem znajdowało się przejście na taras.
-Mam nadzieję, że lubisz margerittę?- usłyszałam głos Louisa.
-Tak, jasne.- potwierdziłam.
-To dobrze.- odetchnął z ulgą i otworzył przede mną pudełko.- Proszę, częstuj się. Ja przyniosę herbatę.
Nie minęła minuta, a pojawił się z powrotem z dwoma kubkami. Usiadł obok mnie na kanapie i uśmiechnął się.
-Gdzie się podziała reszta chłopaków?- zapytałam.
-Kupiłem im bilety do kina, żeby nie przeszkadzali.- wyjaśnił.- Ale zdaje się, że Harry poszedł do Kimberly.
-Faktycznie, minęłam się z nim, jak tu szłam.
-Żeby tam twojego domu nie zdemolowali, jak się będą kłócić.
-Nie, chyba nie będzie tak źle.
-Miejmy nadzieję. To co oglądamy?
-A co proponujesz?
-Mam Titanica, Piratów z Karaibów, American Pie, Gwiezdne Wojny...- wyliczał.- Wybieraj.
-Może być Titanic.- zdecydowałam.
Chłopak podszedł do odtwarzacza i włożył do niego płytę. Po chwili film się zaczął. Louis zgasił wszystkie światła, zostawił zaświecony tylko mały kinkiet nad telewizorem. Następnie usiadł obok mnie, może nawet trochę za blisko. Objął mnie ramieniem.
-Jeśli chcesz, możesz się przytulić.- powiedział. Parsknęłam śmiechem.
-Może jak się już zderzą z górą lodową.
-To będzie prawie na samym końcu!- krzyknął żałośnie.- A ja tak lubię się do kogoś przytulać podczas oglądania.
-Do kogo się przytulasz jak mnie nie ma?
-Mam specjalnie ustawioną kolejkę. I według moich obliczeń teraz twoja kolej.- wskazał na mnie palcem.
-Doprawdy?- zdziwiłam się.
-Mówię ci.- starał się mnie przekonać.- No, nie gadaj tyle, tylko opieraj.
Uległam mu. Położył brodę na mojej głowie; czułam jego oddech, pachnący miętą. Po chwili przytulił mnie do siebie mocniej, ale mi to wcale nie przeszkadzało. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię być jego przyjaciółką. Ja go naprawdę kocham...

*perspektywa Harry'ego*

-Mogę ci w czymś pomóc?- zapytałem, przekraczając progi kuchni, w której Kimberly zalewała mlekiem kubki z kakao.
-W czym chcesz mi pomóc? Akurat kakao potrafię zrobić.
-Nie śmiem wątpić.- oświadczyłem.- Może zrobię coś do jedzenia?
-O, to ty zamierzasz tutaj zostać?-
-No, a co? Chyba nie wypuścisz takiego uroczego i samotnego chłopczyka na taką ulewę?
-Nie widzę tu żadnego uroczego chłopczyka.- Kim skrzyżowała ręce na piersi.
-Jak to nie? Stoi tu przed tobą! Masz jakieś wątpliwości?
-Nie, skądże znowu. W takim razie, co umiesz zrobić do jedzenia?
-Wszystko.- zapewniłem i podwinąłem rękawy od swojej bluzy.
-Jesteś kucharzem?
-Nie. Miałem pracować w piekarni zanim...- na szczęście w porę się zamknąłem, ale szatynka nie dawała za wygraną:
-Zanim co?- koniecznie chciała wiedzieć.
-Zanim... zanim... poznałem chłopaków.
-A jak ich poznałeś?
-Oj, długo by opowiadać. To co robimy?- zmieniłem temat.
-Hmmm...- zastanowiła się.- Może... naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną?
Zgodziłem się na jej propozycję. Ochoczo zabraliśmy się do pracy. Kimberly ubijała śmietanę, zaś ja smażyłem naleśniki. Oczywiście nie obyło się bez wojny na mąkę i tym podobne składniki, w wyniku czego kuchnia zamieniła się w istny burdel. Gdy widziałem tą dziewczynę tak roześmianą i wesołą, moje serce również się radowało. Miała taki piękny śmiech, jakby naraz rozbrzmiewało tysiące małych dzwoneczków. Pragnąłem ciągle go słyszeć i odtwarzać w pamięci jak najlepsze wspomnienie. Cholera, dlaczego? Dlaczego nie potrafię wyjawić jej tego, co do niej czuję? Dlaczego to musi być takie trudne?
-Uważaj, bo ci się naleśnik przypali.- przestrzegła mnie Kim. Szybko zdjąłem patelnię z palnika.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
-Spoko.- uśmiechnęła się.- Ciekawe, jak idzie Louisowi i Gabrielle randka?
-Też się zastanawiam. Louis był trochę zdenerwowany. Z tego wszystkiego nie wyszło nam spaghetti, a Niall zjadł prawie cały budyń.
-Naprawdę? Taki z niego żarłok?
-Ten budyń to pestka.- machnąłem ręką.- On potrafi w jeden dzień zjeść całą lodówkę. Nie wiem, jak ten jego biedny żołądek to wszystko mieści.
-Mój tata też lubi sobie dobrze pojeść.- powiedziała i zamyśliła się, jakby posmutniała.
-Tęsknisz za rodzicami?- zapytałem, podchodząc do niej bliżej.
-Trochę.- przyznała.- Miałam z nimi pogadać dzisiaj na Skype.
-Przepraszam, przeszkadzam ci. Już się zbieram.- wytarłem ręce w ścierkę.
-Nie, zostań.- zatrzymała mnie. Zaraz się cofnęła, a jej twarz oblał rumieniec.- Kurczę, nigdy bym nie przypuszczała, że zechcę twojego towarzystwa.
-Hahaha.- parsknąłem śmiechem.- Zachowywaliśmy się wtedy, jak niedorozwinięte dzieci, nie uważasz?
-Zwłaszcza, a nawet głównie, ja.
-Wiesz co, mam pomysł!- krzyknąłem, łapiąc ją za dłonie.- Jeśli chcesz, to możesz pogadać z rodzicami, a ja ci potowarzyszę.
-Naprawdę?- zapytała.
-No, chyba, że się mnie wstydzisz. Mogę trzymać się z boku.- zasugerowałem.
-Nie, w żadnym wypadku!- zaprzeczyła.- Moi rodzice lubią poznawać moich przyjaciół.
-To ja jestem twoim przyjacielem?
-Przecież mówiłam ci to już kiedyś.
-Myślałem, że wtedy zrobiłaś to tylko dla świętego spokoju.
-Ja cię naprawdę traktuję jak przyjaciela.- starała się mnie przekonać.- Wierzysz mi?
-Pewnie, że tak.- uśmiechnąłem się.
-To co, idziemy?
Bez wahania się zgodziłem. Oboje nałożyliśmy sobie po trzy naleśniki na talerzyki, zabraliśmy nasze kubki z kakao i ruszyliśmy do salonu. Kim przyniosła swojego laptopa, zalogowała się na Skype. Nie minęła minuta, a na ekranie pojawiła się dwójka ludzi, zapewne mama i tata szatynki. Kobieta odezwała się jako pierwsza, ale mówiła w innym języku, więc nie rozumiałem.
-Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. To Harry, mój sąsiad i przyjaciel. Mówcie po angielsku, bo on nie zna polskiego, dobra?
-Jasne.- zgodzili się.
-Państwo znają angielski?- zapytałem pełen podziwu.
-Tak. Akurat tak się składa, że pochodzę z Anglii.- przemówił mężczyzna.- Urodziłem się w Liverpool. A ty, skąd jesteś?
-Z Holmes Chapel. Ale mieszkam w Londynie, obok Kimberly i Gabrielle.
-Właśnie, gdzie zgubiliście Gabi?- tym razem głos zabrała mama.
-Poszła na randkę z naszym kolegą, Louisem.- wyjaśniła Kim.- Tylko nie mówcie nic pani Ani, bo mnie Gabi zabije.
-Nie piśniemy ani słówka.- obiecali.- No, a co tam u was słychać?
-Wszystko w porządku. Czujemy się świetnie, pracujemy. Jest super!
-Nie przemęczaj się. Przecież wiesz, że w twoim przypadku to niebezpieczne.
-Mamo, jesteś jak zwykle przewrażliwiona. Jestem zdrowa jak ryba.
-Harry, powiedz szczerze, jak tam nasza córeczka się zachowuje?- chciał wiedzieć ojciec mojej przyjaciółki.
-Istny aniołeczek.- przyznałem z uśmiechem na ustach.
Rozmawialiśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Przez ten czas spałaszowaliśmy wszystkie przygotowane przez nas naleśniki. Okazało się, że wspólnymi siłami stworzyliśmy coś niezwykle smacznego.
-Masz bardzo fajnych staruszków.- powiedziałem. Dziewczyna prychnęła.
-Ale z tym aniołeczkiem to chyba trochę przesadziłeś.
-Dlaczego tak uważasz?- zdziwiłem się.
-Aniołeczkiem nazywasz dziewczynę, która spiła się jak świnia na imprezie zaraz po przyjeździe do Londynu; która obudziła się całkiem nago, w jednym łóżku z chłopakiem, którego wcześniej nie znała?
-No dobrze, pół aniołek, pół diablica.- rzekłem, a ona się roześmiała i przywaliła mi grubą poduszką.

*perspektywa Louisa*

Obudziłem się ze słodkiego snu pod wpływem cichego łkania, dochodzącego gdzieś spod okolic mojej szyi. Przetarłem oczy i spojrzałem w stronę telewizora, na którym wyświetlały się już końcowe napisy filmu. Zaczekajcie, jaki to my oglądaliśmy film? Sam już nie pamiętam, gdyż usnąłem gdzieś zaraz na początku.
-Co się stało?- wymruczałem jeszcze lekko zaspanym głosem.
-Nic, nic.- wyjąkała Gabrielle, dławiąc się łzami.- To przez ten film. To było takie piękne. Uratował ją, a sam zamarzł.
-To tylko film.- stwierdziłem.
-Tak, najlepiej jest wszystko przespać, a potem się wymądrzać.
-Może oglądniemy jakąś komedię na poprawę humoru, co ty na to?- zaproponowałem.
-Już późno, muszę iść do domu.- po tych słowach wstała z kanapy i skierowała się w stronę korytarza. Szybko ruszyłem za nią.
-Ej, obraziłaś się?
-Nie.- zaprzeczyła.- Po prostu muszę jutro wcześniej wstać. Mam ranną zmianę w kawiarni.
-W takim razie cię odprowadzę.

*perspektywa Gabrielle*

Zgodziłam się na jego propozycję. Kiedy wyszliśmy z domu, było już ciemno, światło dawały tylko zapalone lampy uliczne. Deszcz nie padał, a niebo rozświetlały miliony małych gwiazdeczek. Szliśmy w ciszy, przerywanej przez odgłosy, które wydawały z siebie świerszcze. W końcu dotarliśmy pod posiadłość moich dziadków. Stanęliśmy przed bramą.
-Dziękuję za wspaniały wieczór.- powiedziałam, uśmiechając się do niego.
-Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
-To cześć.
Miałam zamiar odejść, ale Louis chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby czegoś w nich szukał, a następnie złączył nasze usta w czułym pocałunku. Jego wargi były tak miękkie i ciepłe, wprost stworzone do całowania. Nie potrafiłam przerwać tej magicznej chwili. On zrobił to za mnie. Przytulił mnie mocno, niczym niedźwiedź; czułam jego przyspieszony oddech na mojej głowie.
-Kocham cię.- wyszeptał, a na dźwięk jego głosy serce zaczęło mi bić szybciej. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
-Kocham cię od czasu, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem.- kontynuował.- Nie potrafię o tobie zapomnieć. Nie umiem bez ciebie żyć. Wiem, że być może moje wyznanie nic dla ciebie nie znaczy. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, bo dłużej nie dam rady się z tym kryć.
-Ja też cię kocham.- powiedziałam, unosząc głowę do góry. Po moich policzkach stoczyło się kilka łez; łez szczęścia i wzruszenia. Słowa "kocham cię" są słowami, które bardzo wiele dla mnie znaczą i nie wypowiadam ich ot tak. Nie sypię nimi na prawo i lewo. Kieruję je tylko do osób, które naprawdę kocham. Dotychczas nikomu, nie licząc rodziców i Kim, nie powiedziałam tego. Jednak co do tego, że kocham Louisa nie mam ani cienia wątpliwości. Chłopak starł kciukiem łzy z moich zarumienionych policzków i się uśmiechnął, tak uroczo, że moje rozgrzane serce zalała fala ciepła.
-Zdaje się, że mamy widzów.- przemówił. Spojrzałam w stronę domu i zauważyłam Kimberly i Harry'ego z nosami przy szybie. Gapili się na nas, niczym małe dzieci na pierwszy śnieg. Nagle moja mądra przyjaciółka otworzyła okno na oścież i wrzasnęła na całe gardło:
-Gorzko! Gorzko!
Loczek do niej dołączył i oboje darli się w najlepsze. Ja i Louis zrywaliśmy boki ze śmiechu; chcąc nie chcąc, musieliśmy się pocałować, bo ci szaleńcy z pewnością nie daliby nam spokoju.
-Ugryź ją w szyję, Edwardzie!- krzyknęła Kimberly.- Niech zamieni się w wampira i dołączy do wielkich szeregów tych krwiożerczych stworzeń!
-O nie, nie pozwolę na to!- zawtórował jej pasiasty, obejmując mnie od tyłu.- Wolę, żeby pozostała człowiekiem.
-I tak prędzej, czy później zostanie wampirem.- oświadczyła.
-Dobra, skończcie tą szopkę.- odezwał się Harry, przecierając oczy.- Spać mi się chce jak jasna cholera.
-To w czym problem?- zapytał Louis.- Kładź się tam, Kim z chęcią cię przyjmie, jestem tego pewien.
-Powoli. To, że jesteśmy przyjaciółmi wcale nie znaczy, że mamy ze sobą spać.
-Ja tam nie mam nic przeciwko.- rzekł Loczek, a dziewczyna walnęła go z łokcia w bok.
-Już się stąd zabieraj!
-Idę, idę.- wymruczał i wygramolił się przez okno na zewnątrz.
Pożegnałam się z chłopakami i weszłam do domu. Nie zdążyłam nawet zamknąć za sobą drzwi, a Kimberly się na mnie rzuciła.
-Boże, tak bardzo się cieszę!- piszczała.
-Ja nawet nie jestem jego dziewczyną.
-Jesteś, jesteś.- uparła się.- Koleżanek się nie całuje. Dlaczego płaczesz?
-Powiedział, że mnie kocha. Że nie może beze mnie żyć. Rozumiesz to?!- potrząsnęłam nią.- Do mnie to powiedział! Jestem taka szczęśliwa!
_________________________________

No cześć : ) Miał być wczoraj, ale nie zdążyłam napisać całego x D No, to jedną parę udało mi się połączyć. Co będzie z Kim i Harrym? Jeszcze nie wiem x D Pożyjemy, zobaczymy. Następny rozdział? Nie wiem, kiedy. Może w sobotę?
Dzięki za komentarze i kolejne nominacje do LA. Odpowiem na nie na drugim blogu, bo nie chce mi się tworzyć kolejnej zakładki.
To tyle. Na razie ; *

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 9 cz.1 "Ja tez lubię sobie czasem poparadować w domu na golasa."

*perspektywa Louisa*

Nareszcie Harry i Kimberly się pogodzili i zapanował ogólny spokój. Zaś ja w końcu odważyłem się zaprosić Gabrielle na randkę. Postanowiłem zorganizować wieczór filmowy w moim domu. Specjalnie na tą okazję kupiłem dla chłopaków bilety do kina, aby nam nie przeszkadzali. Pomogli mi też przygotować posiłek. Wspólnie zrobiliśmy spaghetti i budyń, gdyż dowiedziałem się, że ona go lubie.
-Niall, na miłość boską, zostaw to!- krzyknął Styles, gdy zobaczył, że blondyn zanurza palec w garnku, w którym gotował się budyń.
-No co? Jestem głodny!- oburzył się.
-Ale to nie jest dla ciebie.
-No i co z tego?
-To z tego, żebyś nie pchał do tego swoich wścibskich łap.
-No to co mam jeść?- zapytał nadąsany.
-Zaraz pójdziesz do kina i tak się objesz popcornem, że ci uszami wyjdzie.- zażartowałem i poklepałem go po ramieniu.
-E tam, budyń jest lepszy.- stwierdził i ponowił próbę skosztowania tego przysmaku, ale Harry walnął go ścierką.
-Ani mi się waż!
-Ani mi się waż.- przedrzeźniał go Niall.
-Weź, bo jak cię palnę w tą żółtą głowę!- zdenerwował się Loczek.
-Sam jesteś żółty!- Horan chwycił leżącego na stole pomidora i rzucił w stronę Styles'a. Na szczęście ten w oprę się schylił, w wyniku czego oberwała ściana.
-Ej, co tu tak jedzie?- krzyknął Liam, stając w drzwiach od kuchni.
-JASNA CHOLERA!- wrzasnął Harry.- Moje spaghetti!
Chłopak skoczył do kuchenki niczym Tarzan. Podniósł pokrywkę od garnka, w którym gotował się sos. Po chwili spadła z hukiem na podłogę, zaś on zaczął skakać w kółko, trzymając się za lewą dłoń.
-Co się stało?!- wystraszyłem się i przypadłem do niego.
-Oparzyłem się!- wysyczał.
-Dawaj to pod zimną wodę.- rozkazał Li. Po kilkunastu problem został zażegnany. Payne jak zwykle stanął na wysokości zadania, w wyniku czego ręka naszego przyjaciela znalazła się w bandażu. Jednak spalonego posiłku nikt nie zdołał uratować.
-Makaron się sfajczył, sos szlag trafił.- podsumował Harry i wyrzucił wszystko do kosza. Ja zaś zacząłem panikować:
-Matko przenajświętsza, co ja teraz zrobię? Ona tu będzie za 15 minut!
-W tym czasie na pewno nie zdążę zrobić kolejnego spaghetti.- powiedział.
-A my nie zdążymy do kina, jak wy trzej będziecie się tak grzebać.- przemówił Zayn, który opierał się o framugę drzwi i spoglądał na zegarek.
-Dobra, może zamówisz pizzę?- zaproponował kręcono-włosy.- Przynajmniej budyń dało się uratować.
-No, chyba niezupełnie.- odezwał się Liam. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Nialla. On zaś, jak gdyby nigdy nic siedział przy stole i wcinał bezczelnie ulubiony przysmak Gabrielle, aż mu się uszy trzęsły.
-Nie no, ja cię zabiję!- wkurzył się Styles. Ledwo go przed tym powstrzymałem.
-Cholera jasna, tyle pracy na marne!- narzekał i złapał się za głowę.
-Zostało jeszcze trochę...
-Tak, jakby Kevin nasrał.- zadrwił.- Idźcie do tego kina, ja zostanę i zrobię jeszcze jedną porcję.
-Daj spokój, i tak nie zdążysz. Zbieraj się, bo się spóźnicie na seans.
-I tak tam nie pójdę.- oświadczył.
-Jak to?- zdziwiłem się.- Nie mów, że zamierzasz zostać w domu?
-Nie.- zaprzeczył z chytrym uśmieszkiem na ustach.- Pomyślałem, że skoro Gabi przychodzi tutaj, to ja pójdę do Kim.
-Aaaa, takie buty.- roześmiałem się i szturchnąłem go łokciem.- Tylko bądź tam grzeczny, żebyś czegoś nie zmalował.
-No, no, ty lepiej na siebie uważaj.- ostrzegł mnie. Odruchowo zauważyłem, że Zayn przewraca oczami i mruczy coś pod nosem. Dziwne...

*perspektywa Gabrielle*

-No to co mam w końcu założyć?- zapytałam moją przyjaciółkę chyba po raz tysięczny dzisiaj.
Byłam naprawdę podekscytowana; nawet w nocy nie spałam. Louis zaprosił mnie do siebie na wieczór filmowy, ale Kim uparcie twierdziła, że to randka; zresztą, szczerze mówiąc również na to liczę. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie jestem pewna, czy się w nim zakochałam. To chyba tylko zauroczenie. Ale nie chcę, żeby się kończyło. Dlatego miałam zamiar się ładnie ubrać. Jednak nie posiadałam odpowiedniego stroju, ponieważ przyjeżdżając tu, nie przypuszczałam, że taki facet jak Louis zaprosi mnie na randkę. Ja i Kimberly wywaliłyśmy już większość ciuchów z mojej szafy i jak na razie żaden się nie nadawał na taką okazję.
-Ty sieroto, dlaczego nie wzięłaś ze sobą tej pięknej, zielonej sukienki, w której byłaś na zakończenie roku?- zapytała z pretensją szatynka.
-Niby po co miałam ją brać?- zdziwiłam się.- Po jakie licho mi na taką wycieczkę sukienka?
-Trzeba myśleć przyszłościowo.- oświadczyła i sobie gdzieś poszła. Po chwili wróciła, ale nie sama. W ręku trzymała wieszak, na którym wisiał zwój folii, którą zdjęła. Moim oczom ukazała się wspaniała, jedwabna sukienka w kolorze kremowym, z rękawami do łokci, sięgająca najwyżej do kolan.
-Masz, przymierzaj.- rozkazała i rzuciła nią we mnie.
-No tak, mogłam się tego po tobie spodziewać.- roześmiałam się.
-Powinnaś raczej mi podziękować.- zauważyła.- Gdyby nie ja, poszłabyś na tą randkę w samych majtkach i staniku.
-Jeszcze nigdzie nie poszłam.
-Ale pójdziesz. I to za 15 minut.- poinformowała mnie, spoglądając na ścienny zegar. Na mojej twarzy pojawiło się przerażenie.
-O Boże, muszę się pospieszyć!- krzyknęłam i wygoniłam dziewczynę z pokoju.
Po kilku minutach byłam już gotowa. Kimberly powiedziała, że wyglądam co najmniej fantastycznie. Mój strój dopełniał gustowny, brązowy pasek oraz pasujące do sukienki buty na koturnie.
-Louis zemdleje na twój widok.- stwierdziła przyjaciółka.- Albo nie, lepiej żeby nie mdlał, bo wtedy randkę spędzicie w szpitalu.
-Och, jakie ty masz głupie pomysły!
-Wiesz, co będziecie robić?- zaciekawiła się.
-Na pewno nie to, o czym myślisz.- uprzedziłam. Kim klasnęła w ręce.
-Ech, a już miałam nadzieję!
-Puknij się w czoło.- poradziłam jej, a ona prychnęła, a następnie mocno mnie przytuliła.
-Trzymam kciuki.- mrugnęła i zacisnęła dłonie w pięści.

*perspektywa Kimberly*

-Idź już, bo się spóźnisz.- powiedziałam, spoglądając na zegarek w telefonie.
Gabrielle otworzyła drzwi i po chwili za nimi zniknęła. Mam nadzieję, że wyjdzie jej ta randka. Co prawda, on zaprosił ją na oglądanie filmów, ale licho wie, co to dla niego znaczy. Według mnie, gdyby czuł do niej tylko przyjaźń, to zaprosiłby również mnie; chyba, że ma mnie już serdecznie dosyć. Nie, on na 100% jest w niej zakochany. Za każdym razem, kiedy przychodzi do kawiarni, to gapi się na nią, jakby miał ochotę ją zjeść.
Z tymi przemyśleniami skierowałam się do łazienki. Postanowiłam wziąć prysznic i pogadać z rodzicami na Skype, bo dawno się z nimi nie kontaktowałam. Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka. Akurat zdjęłam już z siebie wszystko, co możliwe. Poza tym, domyślałam się, że to pewnie Gabi. Owinęłam się więc wielkim ręcznikiem i ruszyłam do drzwi.
-Znowu zapomniałaś kluczy?- zapytałam. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy spostrzegłam się, że na zewnątrz wcale nie stroi moja przyjaciółka, lecz mój od niedawna przyjaciel.
-AAAA!- wrzasnęłam i zatrzasnęłam wrota z hukiem. Mogę się założyć, że słyszało mnie co najmniej pół Londynu.
-Spokojnie, nic nie widziałem.- uprzedził.
Moje serce waliło mi w piersi jak szalone. Naprawdę się wystraszyłam, a to w moim przypadku nie jest zbyt bezpieczne. Kiedy się już trochę opanowałam, powiedziałam:
-Posłuchaj. Ja teraz otworzę, a ty zamkniesz oczy i sobie wejdziesz, okey?
-Mnie się nie musisz wstydzić. Ja tez lubię sobie czasem poparadować w domu na golasa.
-Ja nie paraduję po domu na golasa!- zaprzeczyłam szybko.
-Aha, czyli ten ręcznik robi za sukienkę?
-W pewnym sensie. Wchodzisz, czy będziesz się tak zastanawiał?
-Wchodzę, wchodzę.- rzekł.- Zwłaszcza, że zaczyna padać.
Policzyłam do dziesięciu i pospiesznie otworzyłam drzwi na oścież, jednocześnie chowając się za nimi. Harry wszedł do środka.
-I co mam teraz zrobić?
-Idź po prosto, do salonu.- poleciłam.
-Gdzie jest salon?- zapytał.
-Ciulu, przecież mówię, że prosto.
Chłopak pomruczał coś pod nosem i pomaszerował we wskazane miejsce. Ja zaś czym prędzej pognałam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i po chwili znalazłam się w pomieszczeniu, w którym znajdował się Loczek.
-Może ja ci przeszkadzam?- przemówił.
-Nie, nie miałam nic ciekawego do roboty.- wyznałam.- Napijesz się czegoś?
-A co proponujesz?
-Mam kawę, herbatę, sok, kakao...
-To poproszę kakao, oczywiście, jeśli mogę.
-Ależ oczywiście, że możesz. Gdzieżbym śmiała ci odmówić.- zadrwiłam i skierowałam się do kuchni.

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 8 cz.2 "To co, przyjaciele?"

*następnego dnia*
*perspektywa Harry'ego*

Nadeszła pora mojego wyjazdu do Londynu. Bardzo lubię przyjeżdżać do rodzinnego domu w Holmes Chapel, lecz tęsknię już za chłopakami. Bardzo się do nich przyzwyczaiłem. Poza tym Kim chce się ze mną zobaczyć. Jestem ciekaw, po co? Przecież ostatnio mówiła, abym nie pokazywał się jej więcej na oczy, więc zdziwiło mnie to, iż teraz zażyczyła sobie spotkania.
-Harry, masz gościa!- dosłyszałem głos mamy. Boże, muszę się pośpieszyć. Zaraz spóźnię się na pociąg! Chwyciłem więc swoją podręczną walizkę i zbiegłem na dół.
-No, cześć stary!- krzyknął radośnie Louis i szeroko otworzył ramiona. Przytuliłem się do niego.
-Co ty tutaj robisz?- zapytałem zdziwiony.
-A co, nie cieszysz się?
-Nie no, jasne, że się cieszę! Tylko mnie zaskoczyłeś.
-Przyjechałem po ciebie.- wyjaśnił.- Chyba nie myślisz, że będziesz tłukł się pociągiem?
-Ooo, widzę, że mój ukochany synek ma wspaniałą opiekę. Nie będę się więc o niego martwić.- powiedziała matka.
-Niech pani będzie spokojna, Harry ma u nas jak u Pana Boga za piecem.
-Nie przeczę.- roześmiała się, a następnie ujęła moją twarz i zaczęła potrząsać moimi policzkami.- Pamiętaj czasem o starej matce.
-Bez przesady, jeszcze nie jesteś taka stara.- przyznałem, a ona zmierzwiła mi grzywkę.
-Jesteś bardzo miły.- zadrwiła.
-Harry mówi prawdę.- odezwał się Lou.- Ja to bym pani dał co najmniej 28 lat.
-Dobra, dobra, jedźcie już, bo tam się reszta towarzystwa nie może was pewnie doczekać.- rzekła mama, uśmiechając się pod nosem.
-O tak, tak!- potwierdził.- Zwłaszcza panna Kimberly!
-Zamknij się, ciulu.- fuknąłem i poczułem, że moja twarz przybiera barwę dojrzałego pomidora.
-Do widzenia, mamo!- pożegnałem się, a następnie pociągnąłem Tomlinsona w stronę wyjścia.
Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, pomachałem rodzicielce przez okno i odjechaliśmy.
-Co ty wyprawiasz?!- zdenerwował się mój przyjaciel po tym, jak walnąłem go po głowie paletką do tenisa stołowego, którą znalazłem w schowku.
-Co takiego?- udałem zdziwionego.
-Właśnie prawie doprowadziłeś do pęknięcia mojej czaszki!
-A ty, co za głupoty wygadujesz mojej mamie, co?
-Oj tam.- machnął ręką.- Tak mi się wymsknęło.
-To lepiej uważaj, bo następnym razem odetnę ci jaja.- zagroziłem.
-Och, to lepiej się uspokoję.- powiedział, a zaraz wybuchnął śmiechem.
-No, żebyś się nie posikał! Opowiadaj lepiej, co robiliście jak mnie nie było.
-O, człowieku! Dużo by gadać. Ogólnie dom puściliśmy z dymem, bo nie miał nas kto pilnować.
-Ale tak na poważnie.
-Nie wiem jak chłopaki, ale ja przychodziłem do "Bon Bon" i muszę ci powiedzieć, że Kim o ciebie pytała.
-Pewnie czy się nie zabiłem ze zgryzoty.- zadrwiłem. Lou zaprzeczył:
-Nie. Pytała, dokąd wyjechałeś. Ale nie martw się, nie zdradziłem jej tego sekretu. Dałem jej twój numer.
-Zdążyłem się połapać. Dzwoniła do mnie.
-Tak? I co?- zaciekawił się.
-Chce się spotkać w kawiarni.- wyjaśniłem.
-To wspaniale!- klasnął w ręce, przy okazji puszczając kierownicę.- Jedziemy tam!
-Chwileczkę! Nie zgodziłem się jeszcze!
-To ja to zrobię za ciebie.
-Wcale nie wiem, czy chcę się z nią widzieć.- wyznałem.- Tak po prostu tam pójdę i wysłucham kolejnego steku wyzwisk i oskarżeń?
-Stary, weź się w garść. Jesteś facetem, przyjmij to na klatę! Dziewczyna obrabia ci dupę, to się z nią nie cackaj.
-To co według ciebie mam zrobić?- zapytałem.
-Powiedz jej po prostu, że ty nie miałeś nic wspólnego z tą gierką Liama i Nialla i że jak nie chce ci uwierzyć, to ma problem.
-Jak ty coś powiesz, to Boże uchowaj.
-Masz lepszy pomysł? Nie będzie ci gówniara podskakiwać. Nie mów, że będziesz ją przepraszał!
-Już to robiłem chyba z 1000 razy.
-Porąbało cię?- zdenerwował się i popukał sobie palcem w czoło.- To ona powinna cię przeprosić, bo obraziła twoją godność.
-Jest w tym też trochę mojej winy.- przyznałem.- Zamiast opieprzyć chłopaków, to śmiałem się jak głupi do sera.
-Mój Boże, co ta miłość robi z człowiekiem?- westchnął ciężko Louis.
-Wcale nie jestem w niej zakochany!- zaprzeczyłem szybko.
-Nie, nie.- zadrwił.- To normalne, że człowiek codziennie godzinami przesiaduje w kawiarni, w której pracuje akurat TA dziewczyna. Stary, mnie nie oszukasz! Nie masz się czego wstydzić.
Masz ci los! Do tego już doszło, że nawet on widzi, iż coś czuję do Kimberly. Zaczynam dochodzić do wniosku, ze ja mam w życiu jakiegoś pecha.

*w tym samym czasie w kawiarni "Bon Bon"*
*perspektywa Gabrielle*

-Ej, uspokój się!- krzyknęłam.- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Starałam się właśnie dodać otuchy mojej przyjaciółce. Miała zamiar przeprosić Harry'ego za to, że bezpodstawnie go oskarżała. Podobno Niall i Liam przyznali się, że to tylko oni brali udział w tej całej ich zabawie. W sumie, to ja już kiedyś doszłam do wniosku, iż on nie miał z tym nic wspólnego. Jego osobowość jakoś tak do mnie przemówiła. Przecież gdyby faktycznie to zrobił, to prędzej czy później przyznałby się do tego, jemu tak dobrze z oczu patrzy. No i w końcu udało mi się przekonać do swoich racji Kimberly, która zdecydowała się, że przeprosi Loczka. Jednak była tak zdenerwowana, jakby zamierzała mu się oświadczyć! Bałam się o nią, bo przecież jest chora i jakikolwiek stres może jej zaszkodzić. Żeby mi tu zaraz na zawał nie zeszła!
-Ostatnio denerwowałam się tak, jak ksiądz kazał mi śpiewać w Kościele.- wyznała, krążąc w kółko.- Mój Boże, jak ja mu spojrzę w oczy?! Co ja mu powiem?!- lamentowała.- Chyba spalę się ze wstydu.
-Nie przesadzaj. Powiedz mu to, co ci leży na sercu.
-O to chodzi, że właśnie mi nic nie leży!
-Jak to?- zdziwiłam się.- To znaczy, że chcesz go przeprosić nieszczerze?
-Tak... To znaczy nie... niezupełnie...- wyjąkała.- Ja chcę go przeprosić, ale wcale nie czuję się winna.
-Matko, ja cię nie kumam.
-Uwierz mi, że sama mam z tym problemy.- rzekła.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. To, co ona wyprawia jest co najmniej dziwne. Najpierw obwinia biednego chłopaka nie wiadomo o co, a potem nie wie, czy ma go przeprosić, czy nie. Ona chce mieć go chyba po prostu z głowy. Nagle w drzwiach do zaplecza pojawiła się Susan.
-Dziewczyny, chodźcie mi pomóc.- wysapała.- Zeszło się strasznie dużo ludzi. Już nie wyrabiam.
-Idziemy.- oświadczyłam i skierowałam się ku wyjściu. Kim szła za mną, szepcząc coś pod nosem, jak mniemam- przemowę.

*perspektywa Kimberly*

Boże, dopomóż mi! Kompletnie nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Zwykłe "przepraszam" z pewnością nie wystarczy. Ech, ty głupia pało! Masz za swoje. Było się nie obrażać o głupstwa. Ale nie, ja oczywiście zawsze muszę się wpakować po same uszy w jakieś bagno. Matko Boska, on tu jest! Siedzi z Louisem przy stoliku.
-Gabi!- wyjąkałam i załapałam ją za rękę.
-Widzę go.- odparła.
-Co ja mam robić?- spanikowałam.
-No, tylko mi tu nie mdlej.- ostrzegła.- Idź i bądź sobą.
Po tych słowach popchnęła mnie w tamtą stronę. Podeszłam tam chwiejnym krokiem. Stanęłam nad nimi. Harry odwrócił głowę. Nasze oczy się spotkały. W jego tęczówkach zobaczyłam smutek i poczułam się jak ostatnia, podła świnia.
-Cz... cz... cześć...- wydukałam.
-Cześć.- przywitał się.- Chciałaś ze mną porozmawiać, więc słucham.
-Może nie tutaj. Chodźmy na zaplecze.- zaproponowałam. On się zgodził i poszliśmy.
-Proszę, usiądź.- powiedziałam, wskazując na krzesło.
-Nie, dzięki, postoję.- jego głos był zimny i inny od tego, którym zawsze do mnie mówił.- A więc, o co chodzi?
-Słuchaj... ja... chciałam cię przeprosić. Byłam głupia, że oskarżyłam cię bezpodstawnie i że nie chciałam ci uwierzyć, że jesteś niewinny. Wiem, że jestem okropna i możesz mnie wyzywać od najgorszych idiotek. Nie potrafię cię dostatecznie dobrze przeprosić, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Układałam sobie przemowy, ale już kompletnie nic z nich nie pamiętam. Mam nadzieję, że mimo wszystko mi wybaczysz. Jeszcze raz przepraszam.- wyciągnęłam rękę w jego stronę. On ją uścisnął, ku mojemu wielkiemu zdumieniu. Gdy mnie dotknął, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
-Wybaczam ci.- uśmiechnął się.- Ale tylko wtedy, kiedy ty wybaczysz mi.
-Za co ja mam ci wybaczać?
-Za to, że nie zareagowałem od razu, gdy chłopaki wycięli nam ten numer.
-Daj spokój, nie ma o czym mówić.- machnęłam ręką.- To co, przyjaciele?
-Jasne, że tak.- ucieszył się i przybliżył się do mnie, aby mnie przytulić.
Nagle nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Nie wiem, co mnie opętało, ale musnęłam lekko jego wargi. Harry zamierzał pogłębić nasz pocałunek, lecz nieoczekiwanie w drzwiach stanęła pani Helen. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.
-Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam, ale obawiam się, że musisz wrócić na salę, Kim. Mamy natłok klientów.
-Już idę!- krzyknęłam i wyszeptałam Harry'emu na ucho:
-Przepraszam.
-Nic się nie stało.- odparł i ukazał w uśmiechu swoje piękne dołeczki.
-No i jak?- zapytała Gabi, gdy stanęłam za ladą.
-Udało się!-powiedziałam i odetchnęłam z ulgą. W końcu...
____________________________________________

Najmocniej przepraszam za moją dotychczasową nieobecność tutaj! Niestety, tak jak napisała tutaj moja przyjaciółka Gabrysia, której bardzo dziękuję za przysługę, złośliwość rzeczy martwych. Internet przestał działać, głównie przez moje mądre rodzeństwo, ale może lepiej nie będę pisać, w jaki sposób tego dokonali x D Nie wiedziałam, ile będzie trwała ta awaria, dlatego poprosiłam Gabrysię o to, żeby napisała tu i na drugim blogu notkę z informacją. Na szczęście, tata wszystko naprawił i jest dobrze : ) Przepraszam, że Was zawiodłam. Dodam następny rozdział w niedzielę, żeby jakoś Wam to wszystko zrekompensować : ) Mam nadzieję, że teraz nic mi w tym nie przeszkodzi x D Dobra, lecę na drugiego bloga! Na razie! ; *


niedziela, 20 stycznia 2013

Akcja!!!


Hej, tu Gabriela-niestety Madzia nie może dodać nowego postu, ponieważ internet się zepsuł(Iwona coś spieprzyła). Poprosiła mnie żebym do was napisała i przekazała, że jest jej strasznie przykro i  nie chce was zawieść, ale złośliwość rzeczy martwych-hahahah xD
Postara się to jak najszybciej nadrobić., Jakiś straszny pech ją prześladuje najpierw choroba, a teraz zepsuty net no cóż .,
U miłe uczucie pisać czyjegoś bloga hahahha xD
A więc w imieniu Madzi i swoim życzę miłego wieczoru i buziaczki ;***

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 8 cz.1 "To żałosne, że popełniam tyle błędów, a tak naprawdę wcale tego nie chcę..."

*perspektywa Kimberly*

Minęło kilka dni. Harry od tamtego wydarzenia ani razu nie pokazał się w "Bon Bon". A ja czułam się fatalnie. Widocznie odezwało się moje sumienie, bo nie  chce dać mi spokoju. Mam wrażenie, że zaraz przyjdzie z tym swoim uroczym uśmiechem na ustach, znów zamówi szarlotkę i sok i zacznie się ze mną droczyć. Ciągle patrzę w stronę drzwi, czy nie nadchodzi. Ciągle nasłuchuję dźwięku dzwonka, czy aby nie rozbrzmiewa. Cholera, gdyby można było cofnąć czas o te kilka dni! Wtedy na pewno dałabym się przeprosić i nie zrobiłabym Loczkowi tylu przykrości. To żałosne, że popełniam tyle błędów, a tak naprawdę wcale tego nie chcę.
Gabrielle to ma szczęście. Wystarczyła jedna impreza, a poznała miłość swojego życia. Od czasu ich spotkania ona chodzi jak zaczarowana, cała w skowronkach. A najgorzej jest, gdy Louis przychodzi do nas, do kawiarni. Gruchają sobie jak dwa gołąbki, a mnie prawie trafia szlag. No bo jak to jest, że ona zawsze wychodzi z wszystkiego cało? Czy ona ma jakieś tajemne moce, że wszystkie dziwne przygody ją omijają? Boże, co mnie podkusiło, żeby iść na tą imprezę? W sumie, to i tak by niczego nie zmieniło, bo prędzej czy później poznałabym Harry'ego; przecież sąsiadujemy ze sobą.
-Przestań tak trzeć tą szklankę. Już jest czysta.- powiedział Louis, który dokładnie pół godziny temu znów tutaj przyszedł.
-U was to rodzinne z tymi szklankami, czy co?- zdenerwowałam się. Przecież Loczek też zwracał mi na to uwagę. A ja faktycznie znów to robiłam, bo zamyśliłam się, patrząc na drzwi.
-Nie martw się, nie przyjdzie.- uspokajał mnie.- Wyjechał.
-A ja go wcale nie oczekuję!- krzyknęłam i rzuciłam w niego ścierką.
-Ej, ty mi tu zarazkami nie rzucaj!
-Jakimi zarazkami? Przecież szklanka jest czysta.
-Ale wcześniej jakiś obleśny gościu trzymał ją w łapach. Chcesz żebym się rozchorował?
-Nie, oczywiście, że nie. Chociaż wtedy byś tu nie przychodził.
-Przeszkadza ci to?- zaciekawił się.
-Nie, skądże znowu?- znów zaprzeczyłam.- Cholera jasna, ile czasu Gabi będzie odbierała to zamówienie?
-Czyli jednak masz mnie dość!- stwierdził, chichocząc pod nosem.
-Tak, żebyś wiedział.- oświadczyłam pewnie.- Jesteś tak samo upierdliwy jak ten cały Harry!
-Haha, myślisz o nim!- klasnął w dłonie.
-Wcale nie! Tak mi tylko teraz do głowy przyszedł.
-On ci cały czas tam siedzi.
-Boże, powstrzymaj mnie, bo mu zaraz zrobię krzywdę.- wymruczałam.
-Mówiłaś coś?- chłopak nadstawił uszu.
-Nie, zastanawiałam się tylko, czy ci tak po prostu przyjebać, czy rozbić ci na głowie ekspres do kawy.
-Mam się bać?- zapytał.
-Nie, nie będę tak okrutna.- odparłam i zapadło milczenie.
Po chwili pojawiła się Gabrielle. Na jej widok Lou wyszczerzył się jeszcze bardziej niż wcześniej. I znowu zaczął się na nią gapić. Nie no, zaraz rzygnę tęczą.
-Dwa razy espresso i kremówkę.- zwróciła się do mnie, a ja zrealizowałam zamówienie.
-No, na mnie już pora.- oświadczył Louis i się przeciągnął.- Przyjdę jutro.
-Zaczekaj.- zatrzymałam go.- Nie wiesz, dokąd wyjechał Harry?
-Wiem.- przyznał.- Ale ci nie powiem. Jak chcesz, to do niego zadzwoń i sama się dowiedz. Dam ci numer.
Wiedziałam, że zrobił to celowo. Ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam się z nim skontaktować, po prostu musiałam...

*perspektywa Harry'ego*

Tego mi było potrzeba: ciepła kanapa, telewizor, popcorn i cola. Czuję się wspaniale i wcale nie przejmuję się tym, że Kimberly odesłała mnie z kwitkiem. Czujecie ten sarkazm? Tak naprawdę mam ochotę  zdemolować pokój, a potem zaszyć się w szarym kącie i ryczeć jak niemowlak. No bo co innego mam zrobić? Dziewczyna, którą darzę wyjątkowym uczuciem mnie nienawidzi. I to na dodatek za rzecz, która nie powstała z mojej winy. Co za ironia losu! Myślałem, że jak będę  przychodził do tej kawiarni i ciągle ją przepraszał, to w końcu mi wybaczy i będziemy mogli się przyjaźnić. Skrycie liczyłem nawet na coś więcej. Ale jak zwykle wszystko musiałem spieprzyć! Czego ja się spodziewałem? Przecież zawsze jest tak samo. Wystarczy jak przejdę się ulicą, a setki dziewczyn do mnie podbiega, proszą o zdjęcia i autografy. Wystarczy, że skinę ręką, a miliony kładzie mi się do stóp. Lecz kiedy zależy mi na tej jedynej, to zawsze musi być trudno, zawsze musi być pod górkę. Właśnie dlatego wyjechałem do Holmes Chapel, aby oderwać się choć na chwilę od tych wszystkich problemów. Zwykle wtedy przyjeżdżam do domu, do mojej mamy, gdzie zawsze zostaję mile i ciepło przyjęty. Wiem, że jestem kochany i że ktoś za mną tęskni i mnie oczekuje.
-Synku, przyniosłam ci herbatkę.- z przemyśleń wyrwał mnie głos rodzicielki, która w tej chwili weszła do pokoju z kubkiem w ręku.
-Dziękuję.- rzekłem i podniosłem się na łóżku, a następnie upiłem łyk. Moje wnętrze rozgrzał ciepły płyn. Choć na moment poczułem się dobrze.
-Może mi powiesz w końcu, co się dzieje?- zasugerowała, odgarniając mi grzywkę z czoła. Jak zwykle mnie rozgryzła. Przed Ann nic się nie ukryje.
-A co ma się dziać?
-Na pewno coś się stało. Chyba nie myślisz, że ci uwierzę w to, że przyjechałeś tutaj tylko po to, żeby popatrzeć sobie na telewizję i poleżeć na kanapie?
-Najlepsza telewizja i najlepsza kanapa są tutaj, w Holmes Chapel.
-Nie zapominając o herbacie.- uzupełniła matka, uśmiechając się szeroko.
-A no tak, herbata zwłaszcza.- dodałem, upiłem kolejny łyk i postawiłem kubek na dębowym stole.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłam.- po tych słowach mocno mnie przytuliła.
W jej ramionach czułem się bezpieczny. Nigdy nie byłem typem maminsynka. Można mnie określić raczej jako typ osoby bardzo przywiązanej do swojej rodziny. Dlatego teraz uświadomiłem sobie, że mogę o wszystkim opowiedzieć mamie. Ona na pewno da mi jakąś dobrą radę.
-To co, powiesz mi, co się dzieje?- nadal próbowała mnie zachęcić.- Pokłóciłeś się z chłopakami? Z dziewczyną?
-Pokłóciłem się z dziewczyną, ale nie swoją.- odparłem.
-Opowiedz wszystko od początku.
-Poznałem ją niedawno, kilka tygodni temu. Przyszła do nas na imprezę ze swoją przyjaciółką. Zakochałem się w niej. Tańczyliśmy razem, rozmawialiśmy, a nawet ją pocałowałem. To było takie niesamowite. Nie potrafię tego określić. Jednak Liam i Niall wycięli nam niemiły numer. Wykorzystali okazję, że oboje się upiliśmy i położyli nas do jednego łóżka, w dodatku całkiem nago.- Ann zachichotała.- O, nie śmiej się! Wyobraź sobie nasze zdziwienie, gdy się rano obudziliśmy. Kimberly bardzo się wystraszyła, zaczęła krzyczeć, a potem zwyzywała  mnie od zboczeńców. Najgorsze, że ona myśli, że ja brałem w tym wszystkim udział, a to przecież bzdura! Przychodziłem do kawiarni, w której ona pracuje i ciągle ją przepraszałem. Myślałem, że w końcu mi wybaczy. Ostatnim razem powiedziałem jej, że nie lubię, gdy ludzie się na mnie obrażają. Nie potrafiłem jej wyjawić tego, co do niej czuję. Kim powiedziała, żebym przestał do niej przychodzić, a wtedy sumienie na pewno da mi spokój. Od tego czasu się tam nie pojawiłem. Zrozumiałem, że ona mnie nienawidzi, więc nie mam u niej żadnych szans. Nie wiem, co teraz robić.
-Przede wszystkim się nie poddawaj.- matka mocno ścisnęła mnie za rękę.- Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale spróbuj jej powiedzieć, co do niej czujesz. Przecież potrafisz mówić to do mnie, więc dlaczego jej masz tego nie wyjawić?
-To nie to samo.- mruknąłem.- Nie powiem jej tego, nie dam rady.
-Dasz, wierzę w ciebie.- pocałowała mnie w czoło.- Poza tym, jeśli dobrze zrozumiałam, w tym całym incydencie nie było twojej winy, więc tak naprawdę nie masz za co ją przepraszać.
-Niby tak.- przyznałem.- Ale się na mnie obraziła. W dodatku kiedy dowiedziałem się, że pracuje w mojej ulubionej kawiarni, to pomyślałem, że to będzie taki pretekst do spotykania się z nią.
-A jak się zachowywała, kiedy tam przychodziłeś?- zapytała.
-Wkurzała się i droczyła się ze mną. Ja też specjalnie jej dokuczałem.
-Wiesz, co ja myślę? Że ona cię lubi, a może nawet więcej niż lubi.
-Dlaczego tak myślisz?
-Bo gdyby cię nienawidziła, to nie odzywałaby się do ciebie, a tym bardziej nie droczyłaby się z tobą.
Hmm... W tym coś jest. Pamiętam, jak jeszcze moi rodzice byli razem i zawsze gdy się kłócili, to mama nie odezwała się do taty pierwsza. Ile on się musiał namęczyć, żeby mu przebaczyła; kiedy Ann się obrazi, to trudno ją udobruchać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos dzwonka telefonu, który znajdował się w mojej kieszeni.
-Słucham?- odebrałem.
-Cześć.- po drugiej stronie usłyszałem znajomy głos.- To ja.
-Ja, czyli kto?
-Kimberly. Nie przeszkadzam ci?
-Nie.- zaprzeczyłem.- Skąd masz mój numer?
-Od Louisa.- wyjaśniła.- Poprosiłam, żeby mi go dał.
-Na co ci on potrzebny? Ostatnio powiedziałaś, żebym o tobie zapomniał, a wtedy sumienie da mi spokój. Jeśli będziesz dzwonić, to na pewno nie zapomnę.
-Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać. Tylko to nie jest rozmowa na telefon. Louis wspominał, że wyjechałeś.
-To prawda.- potwierdziłem.
-Kiedy wracasz?
-Jutro powinienem być w Londynie.
-Przyjdź do "Bon Bon". Pogadamy.
-Zobaczymy. Na razie!- i się rozłączyłem.
-To ona?- bardziej stwierdziła niż zapytała mama.
-Tak. Chce się spotkać.- wyjaśniłem.
-No widzisz! Miałam rację!- poklepała mnie po kolanie.- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
-Mam nadzieję.- mruknąłem i powróciłem do wcześniejszego zajęcia, czyli oglądania telewizji.
__________________________________________

Cześć! Najmocniej przepraszam, że ostatnio nie dodałam, ale nie miałam po prostu czasu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, misiaczki, co? : ) W ramach rekompensaty postanowiłam dodać następną część 8 rozdziału w niedzielę? Co o tym myślicie? Wnioskuję, że będziecie zadowolone : )
Dzięki za wszystkie komentarze : ) To do niedzieli! ; **

sobota, 12 stycznia 2013

Urodziny Zayna.

Hej, dzisiaj nie dam rady napisać rozdziału : (  Postaram się dodać w przyszłym tygodniu. Tymczasem chciałam Was poinformować, że Zayn ma dzisiaj urodziny x D Tak, wiem, że wszyscy wiecie, bo Directioners od rana tym żyją. Chciałam Was tylko prosić o tweetowanie na Twiterze akcji . Kilka razy byłyśmy już w trendach, ale ciągle wypadamy przez Turcję i Włochy. Musimy spiąć dupska i się ruszyć w końcu. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ZAYN!


sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 7 "TO MOJA SZKLANKA I BĘDĘ JĄ TARŁA ILE MI SIĘ PODOBA!"

*perspektywa Kimberly*

Praca w kawiarni "Bon Bon" szła nam świetnie. Pani Helen była z nas zadowolona, klienci nas lubili. Zaprzyjaźniłyśmy się również z Susan, która okazała się bardzo miłą i sympatyczną dziewczyną. Jednak zaistniał jeden problem, i to głównie dla mnie, ponieważ Harry przychodził  tu niemal codziennie. Nie wiem, czy dlatego, by zrobić mi na złość, czy po prostu miał takie kaprycho. Podejrzewam, że i z tego, i z tego powodu. Chociaż ja na jego miejscu miałabym już dosyć ciągłego jedzenia szarlotki i picia soku z pomarańczy. No, ale to w końcu jego problem. 
-Kim! Kim!- wrzeszczała Gabrielle i wpadła na zaplecze, gdzie akurat się znajdowałam, gdyż uzupełniałam braki w ciastkach.
-Czemu się tak drzesz?- zatkałam uszy.-Pali się czy co?
-Lepiej!~Zgadnij, kto przyszedł!
-To wcale nie jest trudne. Znowu ON.
-Ale nie sam!- wykrzyknęła podekscytowana. Szczerze przyznam, że zaciekawiło mnie to, z czego ona się tak cieszy. Chwyciłam więc paterę z ciastkami i wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam za ladą i spojrzałam we wskazane przez Gabi miejsce. Miała rację; przy stoliku siedział Harry, a na przeciwko niego jakiś nieznany mi chłopak z brązowymi włosami, postawionymi do góry. Był ubrany w białą koszulkę w czarne paski i czerwone rurki. A więc to na jego widok blondynka się teraz ślini! Teraz już wszystko rozumiem.
-Ej, żyjesz?- szturchnęłam ją w ramię, bo w ogóle nie reagowała na moje przemowy i zamiast mnie słuchać, to gapiła się na pasiastego jak sroka w kość. 
-Nieee.- przeciągnęła.-Jestem w siódmym niebie.
-Ty majaczysz!- stwierdziłam i przystawiłam jej dłoń do czoła.- Pewnie. Masz gorączkę, na bank ze 40 stopni.
-Och, przestań się wygłupiać!- otrzeźwiała, a ja parsknęłam śmiechem. W tej chwili moją obecność zauważył Harry i pomachał do mnie. Boże, ten znowu swoje! Mam go dość.
-Powiedz, co ja mam zrobić?-spanikowała Gabrielle i pociągnęła mnie z powrotem na zaplecze.-Muszę do niego jakoś zagadać!
-ej, bo mi tu zaraz zemdlejesz. Uspokój się.-rzekłam i podałam jej szklankę wody mineralnej, którą wchłonęła jednym haustem. Ona chyba na serio się denerwuje.
-Błagam cię, pomóż mi!
-Podejdź do niego i jakoś zagadaj.
-JAKOŚ?! Czyli JAK dokładnie?!
-Nie wiem.-przyznałam i wzruszyłam ramionami.-Na przykład: "Hej, koleś! Ładną masz facjatę.* Może się umówimy?(*od autorki: chodzi o "twarz") albo "Szukam kogoś na stałe. Jesteś chętny?".
-O mój Boże...- Gabi palnęła się z otwartej ręki w czoło. -Nie jestem prostytutką. To brzmi jakbym chciała wyrwać kolejnego klienta.
-Masz lepsze pomysły?
-Uch, sama sobie poradzę!-zdenerwowała się, postawiła z hukiem szklankę na kredensie i wyszła z pomieszczenia. Podążyłam za nią, aby obserwować jej poczynania.
Tymczasem Gabrielle stanęła za ladą i kurczowo ściskała tackę. Siłowała się sama ze sobą. Pokręciłam głową i podeszłam do niej.
-No idź, obsłuż go.-wyszeptałam.
-Nie, nie odbiorę ci tej przyjemności.
-Haha, świetny żart.-zaśmiałam się i popchnęłam przyjaciółkę do przodu.

*perspektywa Louisa*

Stwierdzam, że kawiarnia "Bon Bon" to wspaniałe miejsce, chociaż byłem tu już kilka razy wcześniej. Za to Harry jest tu stałym bywalcem, zwłaszcza ostatnimi dniami praktycznie w ogóle stąd nie wychodzi. I dzisiaj ja z nim tu przyszedłem, ponieważ mój przyjaciel ma dla mnie jakąś niespodziankę.
-No i co?- niecierpliwiłem się.-Co to za niespodzianka?
-Poczekaj, Lou.- odparł.
-Poczekaj, poczekaj.- burknąłem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.- Mam dość tego czekania.
-Ale ty jesteś nieznośny!
-A co ja poradzę, że nie lubię niespodzianek?
-To na pewno polubisz!
-Zdradź mi kilka szczegółów.- poprosiłem i złożyłem dłonie jak do modlitwy.
-A co chcesz wiedzieć?- zapytał.
-Wszystko!- krzyknąłem.
 -Dobrze wiesz, że wtedy nie będzie niespodzianki. Zgaduj.
-Nie wiem.- przyznałem i głęboko się zastanowiłem.-Ciężarówka pełna marchewek?- strzeliłem.
-Pudło.- oświadczył Harry.
-Stos koszul w paski?
On znów pokręcił głową przecząco.
-Kilkadziesiąt par szelek? Klatka z Kevinkami? Też nie?! To ja nie wiem.
-Podpowiem ci: to człowiek! I znajduje się całkiem niedaleko od ciebie. 
Zacząłem się gwałtownie rozglądać dookoła. Nagle mój wzrok napotkał pewną dziewczynę, która stała za ladą i rozmawiała z jakąś drugą. Myślałem, że oczy wyjdą mi na wierzch. Nie, nie mogę w to uwierzyć! To Gabrielle! Ta sama, z którą tańczyłem na imprezie. To chyba sen! Ale nie chcę się z niego budzić!
-Harry, weź mnie uszczypnij.
-Poznajesz ją?- zapytał mnie Styles.
-Oczywiście, jakżebym mógł nie poznać? To ona!- wywarłem nacisk na ostatnie słowo.
Już miałem wstać, gdy spostrzegłem się, że blondynka podchodzi do naszego stolika. Dłonie zaczęły mi się trząść z nerwów; w mojej głowie powstał chaos. Odchrząknąłem głośno, aby przygotować się do mówienia.
-Co panom podać?- zapytała, a na dźwięk jej głosu o mało nie zemdlałem.
-Ja poproszę to, co zwykle.- odparł Loczek i podał jej małą karteczkę. Ona zapisała coś w notesie, a następnie spojrzała na mnie. Zatopiłem się w jej błękitnych tęczówkach. Czułem magię, która płynęła do mnie z jej ciepłego serca. Miałem ochotę rzucić się na nią i ją przytulić, pocałować. Pragnąłem jej całym sobą i coś mi mówiło, iż ona chce tego samego. Gapiłem się na nią z miłością i pożądaniem. Tak, to bez wątpienia miłość. Uświadomiłem to sobie teraz i wiem, że to prawda. Nigdy do nikogo niczego takiego nie czułem. To jest wyjątkowe i jedyne w sowim rodzaju uczucie, którym można obdarzyć tylko tą jedyną osobę. A dla mnie tą osobą jest Gabrielle.
-A pan czego sobie życzy?- jej melodyjny i słodki głos wybudził mnie z rozmyślań. Odparłem:
-Jestem Louis, już nie pamiętasz?
Spuściła wzrok w dół, a jej policzki się zarumieniły. Wyglądała przy tym tak uroczo, że normalnie się rozpływałem. 
-Z tamtej imprezy trudno było cokolwiek zapamiętać.- rzekła.
-Ale ja zapamiętałem twoje piękne imię, Gabrielle.- starałem się wypowiedzieć to ostatnie słowo z wyraźnym akcentem.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując równy rząd swoich nieskazitelnie białych zębów, które wyglądały jak perełki na dnie oceanu. Przez moje ciało przeszła kolejna fala ciepła. Doszedłem do wniosku, że jej obecność niesamowicie na mnie wpływa.
-A co do twojego pytania, to życzę sobie, abyś usiadła ze mną i porozmawiała jak teraz.
-Nie wiem, czy mogę.- powiedziała, przygryzając dolną wargę, lecz w głębi serca wiedziałem, że się zgodzi.-Jestem w pracy.
-To dla mnie bardzo ważne. Chciałbym cię bliżej poznać. 
-Zobaczę, co da się zrobić.- odparła i odeszła.
-No, stary. Jestem z ciebie dumny- oświadczył z podziwem Harry i poklepał mnie po ramieniu. Ja zaś odetchnąłem z ulgą. Zrobiłem to! Udało się! Teraz musi być tylko lepiej...

*perspektywa Kimberly*

Jak on się na nią gapi! Tak jakby miał ją zaraz żywcem pożreć, oczywiście ze smakiem. Boże, chyba zaraz rzygnę tęczą. A Harry siedzi i się cieszy jak głupi do sera. Coś mi się wydaje, że on maczał w tym palce, jak nie całą rękę. W sumie to jestem mu nawet za to wdzięczna. Trzymam kciuki za moją przyjaciółkę. 
Niechby się chociaż jej poszczęściło. 
-No i jak ci poszło?- zapytałam zaciekawiona, gdy Gabrielle podeszła w moją stronę. Na jej policzkach wykwitł rumieniec, a w oczach skakały iskierki radości. To wystarczyło, aby wywnioskować, że się udało.
-Poprosił mnie, żebym z nim usiadła przy jednym stoliku. Chce mnie bliżej poznać.- w końcu wydukała. 
-No to na co czekasz?!- wykrzyknęłam.- Idź do niego!
-Przecież nie mogę. Jestem w pracy.
-Biorę to na siebie.- oświadczyłam i bohatersko wypięłam pierś.- Bierz go, póki świeży.
-Wariatka!- stwierdziła i nalała soku pomarańczowego do szklanki. Zapewne Harry po raz kolejny zamówił to samo.
-Niech zgadnę, sok i szarlotka?
-No widzisz, jak ty go dobrze znasz!- zakpiła i podniosła tacę.-Aha, zapomniałabym! To dla ciebie.- podała mi małą karteczkę, mrugnęła znacząco i poszła sobie.
Pokręciłam głową i otworzyłam papier. Przeczytałam to, co było na nim napisane. Muszę przyznać, że ten KTOŚ miał dość ładne pismo. Wiadomość brzmiała:

"Pięknie dziś wyglądasz : ) Może się do nas przysiądziesz?  Zboczeniec"

Zmięłam kartkę i wsadziłam głęboko do kieszeni od spodenek. Spojrzałam w stronę tamtego stolika. Siedziała tam tylko Gabrielle z Louisem. Odetchnęłam z ulgą; czyli Harry sobie poszedł! Nagle poczułam, że ktoś zasłania mi oczy dłonią. 
-Zgadnij, kim jestem...- wyszeptał mi do ucha. Jego oddech pachniał miętą i był tak zniewalający, że nie mogłam się mu oprzeć. Boże, o czym ja myślę?! Muszę się opamiętać. Odwróciłam się gwałtownie. No tak, kogo innego mogłam się spodziewać? Przede mną stał pan w kręconych włosach. 
-Jest taka zasada, że klienci nie wchodzą za ladę.- uprzedziłam. 
-Zasady są po to, żeby je łamać.- odparł bezczelnie i wyszczerzył zęby. 
-Ale za łamanie zasad grozi surowa kara.
-Jaka?- zaciekawił się. -Spoliczkujesz mnie? Urwiesz mi głowę?
-Nie.-zaprzeczyłam i skrzyżowałam ręce na piersi. -Zawiadomię policję. Chyba nie chcesz trafić do więzienia?
On pomruczał coś pod nosem i po chwili znalazł się po drugiej stronie. Ja zaś postanowiłam zająć się wycieraniem szklanek. Jednak w ogóle nie mogłam się na tym skupić, bo zielonooki cały czas się na mnie gapił. 
-Możesz przestać?- zirytowałam się.
-Co takiego robię?- udał zdziwionego.
-Patrzysz na mnie!
-Chyba po to Pan Bóg obdarzył mnie oczami, żebym je jakoś spożytkował. 
-To spożytkuj je jakoś inaczej.- odburknęłam. Czemu on musi mnie tak wkurzać?!
-Ta szklanka nie może już być bardziej czystsza niż jest teraz.- zauważył. Nie no, zaraz mu przywalę!
-Jeśli uznam, że jest na tyle czysta, na ile powinna, to przestanę ją wycierać.
-Jak będziesz tak tarła, to zedrzesz szkło i zrobi się brzydka. 
-TO MOJA SZKLANKA I BĘDĘ JĄ TARŁA ILE MI SIĘ PODOBA!- wrzasnęłam na całe gardło. Wszyscy ludzie, znajdujący się na sali, popatrzyli na mnie jak na oszołoma. 
-Nie wkurzaj się tak, bo złość piękności szkodzi.-rzekł i znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Czy ty przypadkiem nie powinieneś siedzieć przy tamtym stoliku, obok swojego przyjaciela?
-Dupa mnie już boli od tego siedzenia.
-Czemu mnie to nie dziwi?- zapytałam, biorąc do wytarcia kolejną szklankę. -Od tygodnia przychodzisz tu codziennie. Aż dziwne, że nie dostałeś jeszcze zapalenia wątroby od ciągłego jedzenia szarlotki.
-Poza tym nie będę im przeszkadzał. -dodał, jakby nie słyszał tego, co przed sekundą mówiłam.
-Mam nadzieję, że on nie jest taki bezczelny i nienormalny jak ty. 
-Dlaczego sądzisz, że jestem bezczelny i nienormalny?- zaciekawił się.
Nic nie odparłam. Właściwie, to sama nie wiem, czemu przypisałam mu takie cechy. Mogę stwierdzić po jego zachowaniu, iż jest wesoły i dowcipny. I szczerze mówiąc te jego żarty i uwagi nawet mi się podobały. Chyba tylko przez moją urażoną dumę tak mu docinałam. Dobrze, że nie brał tego na serio. 
-Nadal złościsz się za ten incydent na imprezie?- zapytał po chwili.
-Tak.- odparłam szybko.
-Przecież to był tylko żart.
-Może dla ciebie. Może ty lubisz paradować nago przed swoimi kolegami, ale mi nie było miło, kiedy trzech pijanych kolesi rozebrało mnie.
-Uwierz mi, że nie brałem w tym żadnego udziału, naprawdę.
-Ale wtedy się śmiałeś! Jakbyś o wszystkim wiedział!
-O niczym nie wiedziałem!- krzyknął, przybierając poważny wyraz twarzy. -A śmiałem się, bo Niall i Liam zrobili mi coś takiego po raz kolejny, więc co miałem robić? Płakać?
-Po prostu mogłeś się na nich wydrzeć.
-Myślisz, że tego nie zrobiłem? Kimberly, minęło tyle czasu! Dlaczego jesteś na mnie obrażona? Oskarżasz mnie bezpodstawnie!
-To czemu na każdym kroku mnie przepraszasz, skoro nie ma w tym twojej winy?
-No... bo... ja... ja... -zmieszał się.- Ja nie lubię, gdy ludzie się na mnie obrażają.
-Aha, czyli przychodzisz tutaj specjalnie po to, żeby zaspokoić swoje sumienie?
-T...tak, dokładnie. -zająknął się. 
-Mam dobrą radę: nie przychodź tu więcej, zapomnij, ze w ogóle mnie poznałeś, a na pewno sumienie da ci spokój. Żegnam. -po tych słowach odwróciłam się na pięcie i czym prędzej podążyłam na zaplecze. Zamknęłam z hukiem drzwi i zjechałam w dół po framudze. Ukryłam twarz w dłoniach. Tak drodzy państwo, ja Kimberly Jones, płaczę! Zapamiętajcie ten jeden z niewielu dni, w których to się stało. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego nie płakałam, gdy dowiedziałam się, że umrę, a dlaczego płaczę teraz? Przejmuję się jakimś kompletnie nic nie znaczącym dla mnie chłopakiem! Właśnie, tylko czy on naprawdę nic dla mnie nie znaczy? Czemu się oszukuję? Czemu wmawiam sobie ślepo, że go nienawidzę, skoro tak naprawdę jest całkiem inaczej? Tak, kocham go! Potrzebowałam tyle czasu, aby to sobie uświadomić. Szkoda tylko, że dla niego jestem jedynie kłującym cierniem jego sumienia, który nie daje mu spokoju; ostrą igłą, która przypomina mu o mojej urażonej dumie, o tym, iż powinien przeprosić mnie właściwie za nic, bo inaczej będzie musiał żyć ze świadomością, że jedna głupia dziewczyna się na niego obraziła. Żałosne, prawda? Czemu ten mój ciężki żywot musi być tak cholernie skomplikowany?
W tej chwili do pomieszczenia weszła Susan. Na widok mojej osoby podbiegła do mnie.
-Kim, co się stało? -zapytała wystraszona, klękając przede mną.
-Nic, nic. -odparłam, dławiąc się łzami.
-Przecież widzę. Ten Harry sprawił ci przykrość?
-Nnie. Po prostu źle się czuję.
-Coś z sercem? -zaniepokoiła się. -Może trzeba wezwać pogotowie?
-Nie, nie ma takiej potrzeby. -zaprzeczyłam. -Ej, skąd wiesz, że mam kłopoty z sercem?
-Gabi coś wspominała.
-Co za papla. -zirytowałam się. -Nie umie trzymać jęzora za zębami.
Przytrzymałam się drzwi i próbowałam wstać. Niestety, próba spełzła na niczym, ponieważ gdy się denerwuję, to opadam z sił. Suzi pomogła mi się podnieść i zaprowadziła do najbliższego krzesła.
-Masz. -powiedziała i podała mi szklankę wody. -Jesteś strasznie blada.
-Dzięki. -odparłam i wypiłam wszystko jednym haustem. -Już mi lepiej.
-Słuchaj, nie wiem, czy wiesz, ale ten twój kolega Harry...
-To nie jest mój kolega! -uniosłam się.
-Mniejsza z tym. W każdym razie wydaje mi się, że skądś go znam.
-O, czyżbyś ty też obudziła się obok niego całkiem nago?
-Nie. -zaprzeczyła, uśmiechając się pod nosem. -A co, miałaś może taką przygodę?
-Nie ważne. Nie chcę o tym pamiętać. Kontynuuj to, co miałaś mówić.
-Sądzę, że on jest... -i znów rozmowę przerwała nam pani Stuart, która w tej chwili weszła na zaplecze.
-Co wy robicie? -zapytała
-Kimberly źle się poczuła. -wyjaśniła Susan. Szefowa odparła:
-Wszystko już w porządku?
-Tak, tak. -zapewniłam.
-Wracajcie na salę. Trzeba obsłużyć klientów. -po tych słowach ruszyła do wyjścia, a my zaraz za nią. 
__________________________________

siema. z racji tego, że Magda jest chora, rozdział pisze dla was jej dobroduszna siostra iwona XD. sorry za błędy,jeśli są, ale nie sprawdzałam. następny za tydzień. dobranoc. ;*

;3