Witajcie!
Długo zastanawiałam się nad tą decyzją i w końcu ją podjęłam. Niestety, muszę zawiesić bloga. Nie daję sobie rady z prowadzeniem 2 blogów, a z racji tego, że mam więcej napisanych rozdziałów na pierwszego bloga, jego nadal będę prowadzić. Przepraszam, jest to niezależne ode mnie. Mam naprawdę dużo nauki, chociaż jeszcze mam przez chwilę ferie. Być może będę tutaj wpadać raz, dwa razy na miesiąc i coś dodawać, ale nie obiecuję. Musicie uzbroić się w cierpliwość. Przepraszam jeszcze raz ;(
To, że zawieszam nie znaczy, że nigdy tu nie wrócę. Robię po prostu przerwę. Nie martwcie się, jeszcze tu zaglądnę ;)
Wasza
Marry Styles :)
piątek, 22 lutego 2013
niedziela, 10 lutego 2013
Rozdział 10 "Spałem, ale nie w sensie, że spałem, tylko po prostu spałem."
*3.10 A.M.*
*perspektywa Kimberly*
Ze słodkiego snu, w którym akurat się pogrążałam, wybudził mnie odgłos mojego dzwoniącego telefonu. Co za idiota śmie dobijać się do mnie o tej porze?! Chcąc nie chcąc sięgnęłam ręką do szafki nocnej, w celu poszukiwania komórki. W końcu ją znalazłam, przy okazji coś zrzuciłam na podłogę. Wnioskuję, że to lampka, bo usłyszałam tłuczone szkło.
-Halo?- odebrałam.
-Cześć.- po drugiej stronie odezwał się dobrze znany mi głos.
-A, to ty.- mruknęłam.- Mów szybko, czego chcesz.
-Śpisz?- zapytał.
-Nie, poluję na słonie na safari.- burknęłam.- Jak myślisz, co się zazwyczaj robi koło 3 w nocy?
-Hmmm... Śpi się?
-No co ty nie powiesz!
-To skoro już cię obudziłem, to może mnie wpuścisz?- zaproponował.
-Gościu, czego ty się nachlałeś?
-Niczego. Po prostu chcę, żebyś mnie wpuściła do środka. Trochę zimno tu na dworze, w dodatku jak jest się w samych bokserkach.
-Zaraz, gdzie ty teraz jesteś?- zerwałam się z łóżka.
-Stoję na twoim balkonie.
Spojrzałam w tamtą stronę. Harry opierał się o szybę i machał do mnie. Wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi, umożliwiając mu wejście do pokoju. Od razu władował się pod moją kołdrę.
-Co ty wyprawiasz?- zapytałam niemile zdziwiona.
-Strasznie mi zimno.- wyjaśnił, szczękając zębami.
-Co ty w ogóle tutaj robisz? Jak tu wszedłeś?
-Wspiąłem się po rynnie, a potem jakoś samo poszło. Nie mogłem zasnąć, więc pomyślałem, że ci troszkę poprzeszkadzam.
-Aha, świetnie.- podsumowałam.
-Będziesz tak stała? Przecież zrobię ci miejsce.- to mówiąc przesunął się odrobinę w lewo.
-Chcesz mi zrobić miejsce na moim łóżku?
-No, coś w tym złego lub dziwnego?
-Nie, skądże.- zaprzeczyłam i weszłam pod kołdrę.
-Od razu cieplej!- ucieszył się i przysunął się bliżej do mnie.
-Chwileczkę, zachowajmy bezpieczną odległość.
-Uch, czy ty zawsze musisz postawić na swoim?- burknął.
-Taka już jestem.- wzruszyłam ramionami.- Musisz się przyzwyczaić, skoro chcesz się ze mną przyjaźnić.
-No problem, szybko się przyzwyczajam.- po tych słowach się roześmiał.
-Jesteś dziwny.- stwierdziłam.
-Wiem.- przyznał.- Lubię być dziwny.
-I nieźle jebnięty. Zapewne lubisz taki być.
-Jasne, że tak.- splótł ręce za głową.- Ja po prostu jestem cool.
-Ty masz chyba trochę zbyt wysoką samoocenę, nie uważasz?
-Nie. I co, nadal chce ci się spać?
-Już mi przeszło.- rzekłam.
-W takim razie zamiast się nudzić, zagrajmy w skojarzenia!
-Dobra.- zgodziłam się.
-Ja zaczynam!- zdecydował.- Hmmm... na przykład... słońce!
-Żółte.
-Siku- prychnął.
-Kibel.
-Szczotka.
-Włosy.
-Ja.- uśmiechnął się cwaniacko.
-Dlaczego ty?- udałam zdziwioną.
-No, bo mam piękne loczki.- zarzucił je do tyłu. Przewróciłam oczami.
-Zboczeniec.
-Udam, że tego nie słyszałem.- oświadczył z pretensją w głosie.- Pedał.
-Rower.
-Wycieczka.
-Autobus.
-Objadanie się.
-Dlaczego "objadanie się"?- zapytałam.
-Ja się zawsze objadam, kiedy jadę autobusem.- wyjaśnił.
-Aha, spoko. Niall.
-Pierdzenie.
-Hahahaha!!!On pierdzi?
-Człowieku, szkoda gadać.- machnął ręką.- Jak się porządnie naje, to potem takie petardy puszcza, że sama królowa Elżbieta je czuje.
Wybuchnęłam głośnym i niepohamowanym śmiechem. Ten chłopak jest zadziwiający! Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go smutnego i przygnębionego. Wcale nie przeszkadzała mi jego obecność tutaj. Chociaż gdyby przypadkowy człowiek zobaczył nas teraz, zapewne pomyślałby o nas coś dziwnego.
-Teraz twoja kolej.- usłyszałam.- Jakie masz skojarzenie z pierdzeniem?
-Nie wiem. Nie chce mi się już w to grać.
-To co robimy?
-Ja idę spać.- oświadczyłam, a następnie zagrzebałam się głębiej pod kołdę.
-To ja też.
-Zaraz, ty zamierzasz tu zostać?
-Przeszkadzam ci?- zapytał, przybierając anielski wyraz twarzy.
-Nie, jasne, że nie.- zadrwiłam.- Leż tu sobie, jak chcesz. Mam tylko nadzieję, że nie chrapiesz i nie gadasz przez sen.
-Nic z tych rzeczy, przysięgam.- zapewnił, unosząc do góry ręce w geście obrony.- Będę grzeczny.
-To dobranoc.- powiedziałam i zamknęłam oczy. Jednak nie dane mi było odpłynąć do krainy Morfeusza w spokoju.
-Kim?- usłyszałam głos Loczka.
-Och, czego znowu chcesz?- zirytowałam się.
-Mogę się do ciebie przytulić?
-Chyba żartujesz?!- spojrzałam na niego uważnie. Zrobił maślane oczka. Nie potrafiłam się im oprzeć.- Mówisz poważnie? No dobra. Tylko mnie nie uduś.
Harry wydał z siebie odgłos triumfu i przysunął się bliżej. Objął mnie w talii i przycisnął mocniej, ale bardzo delikatnie do siebie. Pod wpływem dotyku jego ciepłych dłoni, coś we mnie drgnęło i poruszyło się w brzuchu, jakby dopiero narodzony, malutki motylek. Odwróciłam się do niego. Nasze twarze oddzielały zaledwie milimetry. Na szczęście w porę się opamiętałam. Szybko pocałowałam go w policzek.
-Dobranoc.- powiedziałam.
*rano*
*perspektywa Harry'ego*
Obudziłem się około godziny ósmej. Usiadłem na łóżku i przeciągnąłem się. Następnie jeszcze nie w pełni świadomy zszedłem na dół, do kuchni, pomijając fakt, że jak zawsze z rana ledwie widziałem na oczy. Jakimś cudem trafiłem do zlewu, odkręciłem kurek z wodą i nalałem jej sobie do szklanki. Wypiłem wszystko jednym haustem i od razu zrobiło mi się lepiej.
-Jezus Maria, co ty tutaj robisz?!- za sobą usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się o 180 stopni. Przy wejściu zobaczyłem Gabrielle, która skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mnie, zapewne czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
-O, cześć!- przywitałem się.
-No witam, witam. Co ty tutaj robisz?- zapytała po raz kolejny.
-Yyyy... no, bo... widzisz... ja... eee... to znaczy...- zmieszałem się. Do cholery jasnej, co ja mam jej powiedzieć?!
-Kontynuuj.- zachęciła mnie, a na jej ustach zaigrał uśmiech.
-No, bo... u nas w domu zabrakło wody!- wymyśliłem.- A mi się bardzo chciało pić. Pozwoliłem sobie więc skorzystać u was.
-A to ciekawe!- prychnęła.- Bo zawsze na noc zamykamy drzwi na klucz.
-To widocznie dzisiaj zapomniałyście.
-Nie.- zaprzeczyła.- Osobiście je wczoraj zamknęłam.
-Dobra, zdradzę ci sekret. Przenikam przez ściany. Jak duszek Kacper. O, to już naprawdę ta godzina?!- wykrzyknąłem zaskoczony, spoglądając na ścienny zegar.- Muszę zbierać się do domu! Na razie!
Pomachałem jej na pożegnanie i wyszedłem z kuchni. Przy wyjściu zderzyłem się z Kimberly, w wyniku czego oboje znaleźliśmy się na podłodze.
-Ups, sorry.- mruknąłem i pomogłem jej wstać.- Nic ci nie jest?
-Nie, spoko. Gdzie ty idziesz?
-Do domu.- wyjaśniłem.- Nara, bejbe!
Dziewczyna się roześmiała. To był dla mnie najlepszy poranny prezent. Jeszcze raz się pożegnałem i już chciałem wychodzić, ale szatynka mnie zatrzymała.
-Zaczekaj.- poprosiła i zdjęła z siebie szlafrok.- Masz, ubierz. Żebyś się nie przeziębił.
-Dzięki.- rzekłem i założyłem go.
-Do twarzy ci z nim.- zachichotała.
*perspektywa Kimberly*
Harry poszedł do domu, przyodziany w mój piękny szlafrok. Wyglądał w nim naprawdę zabawnie. Z uśmiechem na ustach skierowałam się do kuchni. Nastawiłam sobie wodę na herbatę i oparłam się o blat kredensu. Gabrielle bardzo dziwnie na mnie patrzyła, jakbym miała dwie głowy zamiast jednej.
-Ej, co się stało?- zapytałam.
-Co on tutaj robił?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.- Spałaś z nim?
-Tak. To znaczy nie!- szybko zaprzeczyłam.- W pewnym sensie.
-Co to znaczy "w pewnym sensie"?
-Opowiem ci wszystko od początku.- zdecydowałam.- Tak będzie najprościej.
-A więc zamieniam się w słuch.
-On przyszedł do mnie wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy. Nie mógł spać, więc postanowił mi poprzeszkadzać. My po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy, nic więcej.
-No wiesz, nie żebym się jakoś wtrącała albo coś. Jesteś dorosła i masz prawo robić to, co ci się żywnie podoba. Ja tylko bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Harry'ego w naszej kuchni i to jeszcze w samych bokserkach.
-Wiem, przepraszam.- przeczesałam palcami grzywkę.- Mogę ci przysiąc na kolanach, że on i ja naprawdę ze sobą nie spaliśmy.
-Nie tłumacz się. To twoja sprawa. Śpij i leż sobie z kim chcesz.
-Jak będę miała zamiar to w najbliższym czasie zrobić, to cię poinformuję.- zażartowałam.
-Uwierz mi, możesz mi oszczędzić takich szczegółów.- powiedziała, dopijając kawę z filiżanki.- Dobra, ja się muszę zbierać do pracy.
-To na razie!
Gabrielle się pożegnała i wyszła. Ja zaś zrobiłam sobie herbatę i ruszyłam do salonu, aby pooglądać telewizję.
*perspektywa Harry'ego*
Dzięki Bogu mieszkam niedaleko Kimberly, bo przyznam szczerze, że w jej szlafroku czułem się niekomfortowo. Był na mnie trochę za ciasny i jeszcze na dodatek różowy! Niby lubię ten kolor, ale jeśli chodzi o ubrania, to pasuje on raczej do dziewczyn. Teraz pozostaje mi tylko modlić się, żeby chłopaki jeszcze spali.
W końcu doszedłem do celu. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz, więc bez problemu mogłem wejść do środka. Rozejrzałem się dookoła i odetchnąłem z ulgą, gdyż nie zastałem nigdzie moich przyjaciół. Jednak szczęście mi nie dopisywało, bo zerwał się silmy podmuch wiatru i pomógł mi z hukiem zamknąć drzwi. Ani się obejrzałem, a czterech idiotów zbiegło w popłochu ze schodów.
-W mordę jeża, myślałem, że to złodziej!- krzyknął Liam i położył się na podłodze, ciężko dysząc.
-To nie złodziej, tylko laluś w różowym szlafroczku!- roześmiał się Zayn. Niall zarechotał i prawie wypluł z ust kęs bułki, który właśnie przeżuwał. Swoją drogą, to nawet nie wiem skąd on ją wytrzasnął.
-Skąd masz ten szlafrok?- zapytał Louis, posyłając mi badawcze spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści w zastanowieniu, jak mam się wykręcić z tej kłopotliwej sytuacji.
-Yyy... Mama mi go kupiła.
-Stary, daj spokój.- Malik poklepał mnie po ramieniu.- Nawet moja babcia by mi nie kupiła różowego szlafroka. Twoja mama tym bardziej by tego nie zrobiła. Przyznaj się, sam go sobie kupiłeś.
-Nie no, zaraz ci przyjebię.- warknąłem i rzuciłem się na niego.
Tak zaczęła się nasza gonitwa. Zayn wybiegł na dwór, wykrzywiając przy tym buzię we wszelakie możliwe sposoby. Niech no tylko zdejmę z siebie to cholerstwo, a gościu nie żyje! Rzuciłem ten nieszczęsny ubiór na podłogę i pognałem za nim. Dopadłem go w ogrodzie. Biedaczek poślizgnął się na mokrej rosie i leżał plackiem na trawie. Wyskoczyłem na niego i połaskotałem. Zachichotał. Ponowiłem czynność jeszcze raz i jeszcze raz. Multa prawie posikał się ze smiechu.
-Do... Hahahaha... Dobraa... Hahaha... Przestań... Hahaha... Wycofuję to o... Hahahaha... szlafroku!
-Robię to, bo jestem miłosierny.- przemówiłem i stanąłem na równych nogach.
Dopiero teraz zauważyłem Gabrielle, która opierała się o mur i już dobre kilka minut się nam przyglądała.
-Wiecie, trzeba było uprzedzić.- odezwała się.
-O czym?- zapytał Zayn, otrzepując się z resztek trawy.
-No, o tym, że jesteście... ten tego...
-Co ten tego?
-No, zachowujecie się jak geje.- wyjaśniła w końcu.- Harry, dopiero co wyszedłeś z łóżka Kim! Nie poznaję cię!
Dziewczyna się roześmiała i zniknęła z pola widzenia. Zaś ja i Malik osłupieliśmy.
-Ty... ty spałeś z Kim?- wykrztusił.
-Nie!- zaprzeczyłem szybko.
-Weź się zdecyduj. Gabi mówi, że tak, a ty, że nie.
-Spałem, ale nie w sensie, że spałem, tylko po prostu spałem.
-Czyli z nią spałeś.- bardziej stwierdził, niż zapytał.
-Tak. To znaczy nie! Uch, jakie to skomplikowane.
-Zauważyłem.- zadrwił.
-Ja do niej poszedłem, bo nie mogłem spać. Ale my naprawdę nic z tych rzeczy.
-Czyli stąd ten różowy szlafrok? Aha, teraz już wszystko rozumiem...
*perspektywa Zayna*
Starałem się zachować spokój, naprawdę się starałem. Szlag by to trafił! Dlaczego? Ja się pytam, dlaczego? Dlaczego to jemu się zawsze udaje z dziewczynami? Dlaczego on interesuje się dziewczyną, na której mi zależy? Nie potrafię udzielić odpowiedzi na te pytania. W tej chwili czuję się jak zbity pies; jakby ktoś zabrał mi cenną rzecz, która wcześniej do mnie należała/ A przecież Kimberly nie jest niczyją własnością, może wybrać sobie któregokolwiek z nas. Szkoda tylko, że nie mam u niej najmniejszych szans. My praktycznie się nie znamy! Za to Harry zna ją na wylot. Pierwszy raz mam ochotę go zabić, chociaż kocham go jak brata...
*perspektywa Harry'ego*
Po południu wpadliśmy z chłopakami na pomysł, żeby przerwać to leniuchowanie i nieróbstwo. Postanowiliśmy zorganizować sobie wycieczkę do lasu, taki jakby biwak. Louis koniecznie chciał zabrać ze sobą Gabrielle, więc się zgodziliśmy. Dla mnie to dodatkowa frajda, bo z pewnością towarzystwa dotrzyma nam również Kimberly. Tak że jestem bardzo zadowolony.
W tej chwili szedłem chodnikiem jednej z najruchliwszych ulic Londynu. W uszach miałem słuchawki, w których właśnie leciała piosenka Taylor Swift "We Are Never Ever Getting Back Togheter". Zacząłem podśpiewywać tekst pod nosem i z uwagą przyglądałem się temu, co działo się dookoła mnie. Pogoda była dzisiaj piękna; słońce oświetlało wysuszoną ziemię, nieba nie zasłaniała ani jedna czarna chmurka. Podążałem właśnie do kawiarni 'Bon Bon", aby poinformować Kim o naszym postanowieniu. Mam nadzieję, że się zgodzi.
W końcu dotarłem na miejsce. Moje nadejście oznajmił mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami. Szatynka stała za ladą i robiła komuś kawę. Na mój widok uśmiechnęła się i skinęła ręką na znak, żebym podszedł bliżej.
-Cześć.- przywitałem się.
-No hej.- odparła i ku mojemu zdziwieniu, pocałowała mnie w policzek. Nie no, tego bym się po niej nigdy nie spodziewał.
-Czy mi się to śniło, czy ty naprawdę dałaś mi buziaka?
-Wydawało ci się.- zadrwiła.- Popatrz, pani Helen zamówiła wczoraj krzesełka barowe i dzisiaj je przywieźli. Będziesz miał na czym siedzieć.
-Nie wierzę, specjalnie dla mnie?- udałem zdziwienie, a następnie usiadłem na jednym z nich.- Hoho, jakie wygodne! Git majonez.
-No, a teraz przejdź do rzeczy. Po co przyszedłeś? Chcesz coś zamówić? Od razu uprzedzam, że szarlotka się skończyła.
-Nie, przyszedłem w innej sprawie.- wyjaśniłem. Kimberly nadstawiła ciekawie uszu.- Wymyśliliśmy dzisiaj z chłopakami, że zorganizujemy biwak w lesie i chcielibyśmy ciebie i Gabi serdecznie zaprosić.
-Biwak w lesie?- zrobiła zdziwioną minę.
-Dokładnie. No nie mów, że nie wiesz, co to jest!
-Wiem, wiem. Nawet aż za dobrze.
-Co to znaczy?
-Kilka lat temu pojechałyśmy z naszą klasą na taki biwak. Nie dość, że się zgubiłyśmy, to jeszcze cholernie pogryzły nas komary i klaszcze.
-Nie musisz się martwić. Z nami nic wam nie grozi.
-Aha. Czyli usuniesz wszystkie komary i kleszcze z całego lasu?
-Nie.- zaprzeczyłem, szczerząc zęby.- Zabiorę was do takiego lasu, gdzie nie ma tych okropnych zwierząt.
-Muszę cię zmartwić, ale taki las raczej nie istnieje.
-Dobra, dosyć tych wygłupów.- przerwałem.- To jak, dasz się namówić?
-Cholera, nie wiem.- dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi.- Nie mam nawet śpiwora. Ani ja, ani Gabi.
-Spokojna głowa, mamy zapasowe.
Oczywiście była to kompletna bzdura, bo żadnych zapasowych śpiworów nie mamy; chyba, że mi o czymś nie wiadomo. Chciałem jej po prostu zrobić psikusa.
-Skoro tak, to się zgadzam.- powiedziała. Aż podskoczyłem z radości.
-To super. Bardzo się cieszę.- wyznałem.- Mam tylko nadzieję, że jutro nie pracujecie.
-Nie, w niedzielę nie pracujemy.
-W takim razie widzimy się jutro. Bądźcie gotowe o 11.00.
Wypiłem jeszcze pyszną kawę i pogadałem z Kimberly i Susan. Ta ostatnia okazała się bardzo miłą dziewczyną. Aż dziwne, że wcześniej się z nią nie zaprzyjaźniłem, chociaż niekiedy przychodziłem do "Bon Bon" dzień w dzień. Kiedy już stamtąd wyszedłem, zatarłem ręce z zadowolenia. Jutro zapowiada się wspaniale!
*perspektywa Kimberly*
Ze słodkiego snu, w którym akurat się pogrążałam, wybudził mnie odgłos mojego dzwoniącego telefonu. Co za idiota śmie dobijać się do mnie o tej porze?! Chcąc nie chcąc sięgnęłam ręką do szafki nocnej, w celu poszukiwania komórki. W końcu ją znalazłam, przy okazji coś zrzuciłam na podłogę. Wnioskuję, że to lampka, bo usłyszałam tłuczone szkło.
-Halo?- odebrałam.
-Cześć.- po drugiej stronie odezwał się dobrze znany mi głos.
-A, to ty.- mruknęłam.- Mów szybko, czego chcesz.
-Śpisz?- zapytał.
-Nie, poluję na słonie na safari.- burknęłam.- Jak myślisz, co się zazwyczaj robi koło 3 w nocy?
-Hmmm... Śpi się?
-No co ty nie powiesz!
-To skoro już cię obudziłem, to może mnie wpuścisz?- zaproponował.
-Gościu, czego ty się nachlałeś?
-Niczego. Po prostu chcę, żebyś mnie wpuściła do środka. Trochę zimno tu na dworze, w dodatku jak jest się w samych bokserkach.
-Zaraz, gdzie ty teraz jesteś?- zerwałam się z łóżka.
-Stoję na twoim balkonie.
Spojrzałam w tamtą stronę. Harry opierał się o szybę i machał do mnie. Wzruszyłam ramionami i otworzyłam drzwi, umożliwiając mu wejście do pokoju. Od razu władował się pod moją kołdrę.
-Co ty wyprawiasz?- zapytałam niemile zdziwiona.
-Strasznie mi zimno.- wyjaśnił, szczękając zębami.
-Co ty w ogóle tutaj robisz? Jak tu wszedłeś?
-Wspiąłem się po rynnie, a potem jakoś samo poszło. Nie mogłem zasnąć, więc pomyślałem, że ci troszkę poprzeszkadzam.
-Aha, świetnie.- podsumowałam.
-Będziesz tak stała? Przecież zrobię ci miejsce.- to mówiąc przesunął się odrobinę w lewo.
-Chcesz mi zrobić miejsce na moim łóżku?
-No, coś w tym złego lub dziwnego?
-Nie, skądże.- zaprzeczyłam i weszłam pod kołdrę.
-Od razu cieplej!- ucieszył się i przysunął się bliżej do mnie.
-Chwileczkę, zachowajmy bezpieczną odległość.
-Uch, czy ty zawsze musisz postawić na swoim?- burknął.
-Taka już jestem.- wzruszyłam ramionami.- Musisz się przyzwyczaić, skoro chcesz się ze mną przyjaźnić.
-No problem, szybko się przyzwyczajam.- po tych słowach się roześmiał.
-Jesteś dziwny.- stwierdziłam.
-Wiem.- przyznał.- Lubię być dziwny.
-I nieźle jebnięty. Zapewne lubisz taki być.
-Jasne, że tak.- splótł ręce za głową.- Ja po prostu jestem cool.
-Ty masz chyba trochę zbyt wysoką samoocenę, nie uważasz?
-Nie. I co, nadal chce ci się spać?
-Już mi przeszło.- rzekłam.
-W takim razie zamiast się nudzić, zagrajmy w skojarzenia!
-Dobra.- zgodziłam się.
-Ja zaczynam!- zdecydował.- Hmmm... na przykład... słońce!
-Żółte.
-Siku- prychnął.
-Kibel.
-Szczotka.
-Włosy.
-Ja.- uśmiechnął się cwaniacko.
-Dlaczego ty?- udałam zdziwioną.
-No, bo mam piękne loczki.- zarzucił je do tyłu. Przewróciłam oczami.
-Zboczeniec.
-Udam, że tego nie słyszałem.- oświadczył z pretensją w głosie.- Pedał.
-Rower.
-Wycieczka.
-Autobus.
-Objadanie się.
-Dlaczego "objadanie się"?- zapytałam.
-Ja się zawsze objadam, kiedy jadę autobusem.- wyjaśnił.
-Aha, spoko. Niall.
-Pierdzenie.
-Hahahaha!!!On pierdzi?
-Człowieku, szkoda gadać.- machnął ręką.- Jak się porządnie naje, to potem takie petardy puszcza, że sama królowa Elżbieta je czuje.
Wybuchnęłam głośnym i niepohamowanym śmiechem. Ten chłopak jest zadziwiający! Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go smutnego i przygnębionego. Wcale nie przeszkadzała mi jego obecność tutaj. Chociaż gdyby przypadkowy człowiek zobaczył nas teraz, zapewne pomyślałby o nas coś dziwnego.
-Teraz twoja kolej.- usłyszałam.- Jakie masz skojarzenie z pierdzeniem?
-Nie wiem. Nie chce mi się już w to grać.
-To co robimy?
-Ja idę spać.- oświadczyłam, a następnie zagrzebałam się głębiej pod kołdę.
-To ja też.
-Zaraz, ty zamierzasz tu zostać?
-Przeszkadzam ci?- zapytał, przybierając anielski wyraz twarzy.
-Nie, jasne, że nie.- zadrwiłam.- Leż tu sobie, jak chcesz. Mam tylko nadzieję, że nie chrapiesz i nie gadasz przez sen.
-Nic z tych rzeczy, przysięgam.- zapewnił, unosząc do góry ręce w geście obrony.- Będę grzeczny.
-To dobranoc.- powiedziałam i zamknęłam oczy. Jednak nie dane mi było odpłynąć do krainy Morfeusza w spokoju.
-Kim?- usłyszałam głos Loczka.
-Och, czego znowu chcesz?- zirytowałam się.
-Mogę się do ciebie przytulić?
-Chyba żartujesz?!- spojrzałam na niego uważnie. Zrobił maślane oczka. Nie potrafiłam się im oprzeć.- Mówisz poważnie? No dobra. Tylko mnie nie uduś.
Harry wydał z siebie odgłos triumfu i przysunął się bliżej. Objął mnie w talii i przycisnął mocniej, ale bardzo delikatnie do siebie. Pod wpływem dotyku jego ciepłych dłoni, coś we mnie drgnęło i poruszyło się w brzuchu, jakby dopiero narodzony, malutki motylek. Odwróciłam się do niego. Nasze twarze oddzielały zaledwie milimetry. Na szczęście w porę się opamiętałam. Szybko pocałowałam go w policzek.
-Dobranoc.- powiedziałam.
*rano*
*perspektywa Harry'ego*
Obudziłem się około godziny ósmej. Usiadłem na łóżku i przeciągnąłem się. Następnie jeszcze nie w pełni świadomy zszedłem na dół, do kuchni, pomijając fakt, że jak zawsze z rana ledwie widziałem na oczy. Jakimś cudem trafiłem do zlewu, odkręciłem kurek z wodą i nalałem jej sobie do szklanki. Wypiłem wszystko jednym haustem i od razu zrobiło mi się lepiej.
-Jezus Maria, co ty tutaj robisz?!- za sobą usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się o 180 stopni. Przy wejściu zobaczyłem Gabrielle, która skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na mnie, zapewne czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia.
-O, cześć!- przywitałem się.
-No witam, witam. Co ty tutaj robisz?- zapytała po raz kolejny.
-Yyyy... no, bo... widzisz... ja... eee... to znaczy...- zmieszałem się. Do cholery jasnej, co ja mam jej powiedzieć?!
-Kontynuuj.- zachęciła mnie, a na jej ustach zaigrał uśmiech.
-No, bo... u nas w domu zabrakło wody!- wymyśliłem.- A mi się bardzo chciało pić. Pozwoliłem sobie więc skorzystać u was.
-A to ciekawe!- prychnęła.- Bo zawsze na noc zamykamy drzwi na klucz.
-To widocznie dzisiaj zapomniałyście.
-Nie.- zaprzeczyła.- Osobiście je wczoraj zamknęłam.
-Dobra, zdradzę ci sekret. Przenikam przez ściany. Jak duszek Kacper. O, to już naprawdę ta godzina?!- wykrzyknąłem zaskoczony, spoglądając na ścienny zegar.- Muszę zbierać się do domu! Na razie!
Pomachałem jej na pożegnanie i wyszedłem z kuchni. Przy wyjściu zderzyłem się z Kimberly, w wyniku czego oboje znaleźliśmy się na podłodze.
-Ups, sorry.- mruknąłem i pomogłem jej wstać.- Nic ci nie jest?
-Nie, spoko. Gdzie ty idziesz?
-Do domu.- wyjaśniłem.- Nara, bejbe!
Dziewczyna się roześmiała. To był dla mnie najlepszy poranny prezent. Jeszcze raz się pożegnałem i już chciałem wychodzić, ale szatynka mnie zatrzymała.
-Zaczekaj.- poprosiła i zdjęła z siebie szlafrok.- Masz, ubierz. Żebyś się nie przeziębił.
-Dzięki.- rzekłem i założyłem go.
-Do twarzy ci z nim.- zachichotała.
*perspektywa Kimberly*
Harry poszedł do domu, przyodziany w mój piękny szlafrok. Wyglądał w nim naprawdę zabawnie. Z uśmiechem na ustach skierowałam się do kuchni. Nastawiłam sobie wodę na herbatę i oparłam się o blat kredensu. Gabrielle bardzo dziwnie na mnie patrzyła, jakbym miała dwie głowy zamiast jednej.
-Ej, co się stało?- zapytałam.
-Co on tutaj robił?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.- Spałaś z nim?
-Tak. To znaczy nie!- szybko zaprzeczyłam.- W pewnym sensie.
-Co to znaczy "w pewnym sensie"?
-Opowiem ci wszystko od początku.- zdecydowałam.- Tak będzie najprościej.
-A więc zamieniam się w słuch.
-On przyszedł do mnie wczoraj, a właściwie dzisiaj w nocy. Nie mógł spać, więc postanowił mi poprzeszkadzać. My po prostu leżeliśmy i rozmawialiśmy, nic więcej.
-No wiesz, nie żebym się jakoś wtrącała albo coś. Jesteś dorosła i masz prawo robić to, co ci się żywnie podoba. Ja tylko bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Harry'ego w naszej kuchni i to jeszcze w samych bokserkach.
-Wiem, przepraszam.- przeczesałam palcami grzywkę.- Mogę ci przysiąc na kolanach, że on i ja naprawdę ze sobą nie spaliśmy.
-Nie tłumacz się. To twoja sprawa. Śpij i leż sobie z kim chcesz.
-Jak będę miała zamiar to w najbliższym czasie zrobić, to cię poinformuję.- zażartowałam.
-Uwierz mi, możesz mi oszczędzić takich szczegółów.- powiedziała, dopijając kawę z filiżanki.- Dobra, ja się muszę zbierać do pracy.
-To na razie!
Gabrielle się pożegnała i wyszła. Ja zaś zrobiłam sobie herbatę i ruszyłam do salonu, aby pooglądać telewizję.
*perspektywa Harry'ego*
Dzięki Bogu mieszkam niedaleko Kimberly, bo przyznam szczerze, że w jej szlafroku czułem się niekomfortowo. Był na mnie trochę za ciasny i jeszcze na dodatek różowy! Niby lubię ten kolor, ale jeśli chodzi o ubrania, to pasuje on raczej do dziewczyn. Teraz pozostaje mi tylko modlić się, żeby chłopaki jeszcze spali.
W końcu doszedłem do celu. Na szczęście drzwi nie były zamknięte na klucz, więc bez problemu mogłem wejść do środka. Rozejrzałem się dookoła i odetchnąłem z ulgą, gdyż nie zastałem nigdzie moich przyjaciół. Jednak szczęście mi nie dopisywało, bo zerwał się silmy podmuch wiatru i pomógł mi z hukiem zamknąć drzwi. Ani się obejrzałem, a czterech idiotów zbiegło w popłochu ze schodów.
-W mordę jeża, myślałem, że to złodziej!- krzyknął Liam i położył się na podłodze, ciężko dysząc.
-To nie złodziej, tylko laluś w różowym szlafroczku!- roześmiał się Zayn. Niall zarechotał i prawie wypluł z ust kęs bułki, który właśnie przeżuwał. Swoją drogą, to nawet nie wiem skąd on ją wytrzasnął.
-Skąd masz ten szlafrok?- zapytał Louis, posyłając mi badawcze spojrzenie. Zacisnąłem dłonie w pięści w zastanowieniu, jak mam się wykręcić z tej kłopotliwej sytuacji.
-Yyy... Mama mi go kupiła.
-Stary, daj spokój.- Malik poklepał mnie po ramieniu.- Nawet moja babcia by mi nie kupiła różowego szlafroka. Twoja mama tym bardziej by tego nie zrobiła. Przyznaj się, sam go sobie kupiłeś.
-Nie no, zaraz ci przyjebię.- warknąłem i rzuciłem się na niego.
Tak zaczęła się nasza gonitwa. Zayn wybiegł na dwór, wykrzywiając przy tym buzię we wszelakie możliwe sposoby. Niech no tylko zdejmę z siebie to cholerstwo, a gościu nie żyje! Rzuciłem ten nieszczęsny ubiór na podłogę i pognałem za nim. Dopadłem go w ogrodzie. Biedaczek poślizgnął się na mokrej rosie i leżał plackiem na trawie. Wyskoczyłem na niego i połaskotałem. Zachichotał. Ponowiłem czynność jeszcze raz i jeszcze raz. Multa prawie posikał się ze smiechu.
-Do... Hahahaha... Dobraa... Hahaha... Przestań... Hahaha... Wycofuję to o... Hahahaha... szlafroku!
-Robię to, bo jestem miłosierny.- przemówiłem i stanąłem na równych nogach.
Dopiero teraz zauważyłem Gabrielle, która opierała się o mur i już dobre kilka minut się nam przyglądała.
-Wiecie, trzeba było uprzedzić.- odezwała się.
-O czym?- zapytał Zayn, otrzepując się z resztek trawy.
-No, o tym, że jesteście... ten tego...
-Co ten tego?
-No, zachowujecie się jak geje.- wyjaśniła w końcu.- Harry, dopiero co wyszedłeś z łóżka Kim! Nie poznaję cię!
Dziewczyna się roześmiała i zniknęła z pola widzenia. Zaś ja i Malik osłupieliśmy.
-Ty... ty spałeś z Kim?- wykrztusił.
-Nie!- zaprzeczyłem szybko.
-Weź się zdecyduj. Gabi mówi, że tak, a ty, że nie.
-Spałem, ale nie w sensie, że spałem, tylko po prostu spałem.
-Czyli z nią spałeś.- bardziej stwierdził, niż zapytał.
-Tak. To znaczy nie! Uch, jakie to skomplikowane.
-Zauważyłem.- zadrwił.
-Ja do niej poszedłem, bo nie mogłem spać. Ale my naprawdę nic z tych rzeczy.
-Czyli stąd ten różowy szlafrok? Aha, teraz już wszystko rozumiem...
*perspektywa Zayna*
Starałem się zachować spokój, naprawdę się starałem. Szlag by to trafił! Dlaczego? Ja się pytam, dlaczego? Dlaczego to jemu się zawsze udaje z dziewczynami? Dlaczego on interesuje się dziewczyną, na której mi zależy? Nie potrafię udzielić odpowiedzi na te pytania. W tej chwili czuję się jak zbity pies; jakby ktoś zabrał mi cenną rzecz, która wcześniej do mnie należała/ A przecież Kimberly nie jest niczyją własnością, może wybrać sobie któregokolwiek z nas. Szkoda tylko, że nie mam u niej najmniejszych szans. My praktycznie się nie znamy! Za to Harry zna ją na wylot. Pierwszy raz mam ochotę go zabić, chociaż kocham go jak brata...
*perspektywa Harry'ego*
Po południu wpadliśmy z chłopakami na pomysł, żeby przerwać to leniuchowanie i nieróbstwo. Postanowiliśmy zorganizować sobie wycieczkę do lasu, taki jakby biwak. Louis koniecznie chciał zabrać ze sobą Gabrielle, więc się zgodziliśmy. Dla mnie to dodatkowa frajda, bo z pewnością towarzystwa dotrzyma nam również Kimberly. Tak że jestem bardzo zadowolony.
W tej chwili szedłem chodnikiem jednej z najruchliwszych ulic Londynu. W uszach miałem słuchawki, w których właśnie leciała piosenka Taylor Swift "We Are Never Ever Getting Back Togheter". Zacząłem podśpiewywać tekst pod nosem i z uwagą przyglądałem się temu, co działo się dookoła mnie. Pogoda była dzisiaj piękna; słońce oświetlało wysuszoną ziemię, nieba nie zasłaniała ani jedna czarna chmurka. Podążałem właśnie do kawiarni 'Bon Bon", aby poinformować Kim o naszym postanowieniu. Mam nadzieję, że się zgodzi.
W końcu dotarłem na miejsce. Moje nadejście oznajmił mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami. Szatynka stała za ladą i robiła komuś kawę. Na mój widok uśmiechnęła się i skinęła ręką na znak, żebym podszedł bliżej.
-Cześć.- przywitałem się.
-No hej.- odparła i ku mojemu zdziwieniu, pocałowała mnie w policzek. Nie no, tego bym się po niej nigdy nie spodziewał.
-Czy mi się to śniło, czy ty naprawdę dałaś mi buziaka?
-Wydawało ci się.- zadrwiła.- Popatrz, pani Helen zamówiła wczoraj krzesełka barowe i dzisiaj je przywieźli. Będziesz miał na czym siedzieć.
-Nie wierzę, specjalnie dla mnie?- udałem zdziwienie, a następnie usiadłem na jednym z nich.- Hoho, jakie wygodne! Git majonez.
-No, a teraz przejdź do rzeczy. Po co przyszedłeś? Chcesz coś zamówić? Od razu uprzedzam, że szarlotka się skończyła.
-Nie, przyszedłem w innej sprawie.- wyjaśniłem. Kimberly nadstawiła ciekawie uszu.- Wymyśliliśmy dzisiaj z chłopakami, że zorganizujemy biwak w lesie i chcielibyśmy ciebie i Gabi serdecznie zaprosić.
-Biwak w lesie?- zrobiła zdziwioną minę.
-Dokładnie. No nie mów, że nie wiesz, co to jest!
-Wiem, wiem. Nawet aż za dobrze.
-Co to znaczy?
-Kilka lat temu pojechałyśmy z naszą klasą na taki biwak. Nie dość, że się zgubiłyśmy, to jeszcze cholernie pogryzły nas komary i klaszcze.
-Nie musisz się martwić. Z nami nic wam nie grozi.
-Aha. Czyli usuniesz wszystkie komary i kleszcze z całego lasu?
-Nie.- zaprzeczyłem, szczerząc zęby.- Zabiorę was do takiego lasu, gdzie nie ma tych okropnych zwierząt.
-Muszę cię zmartwić, ale taki las raczej nie istnieje.
-Dobra, dosyć tych wygłupów.- przerwałem.- To jak, dasz się namówić?
-Cholera, nie wiem.- dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi.- Nie mam nawet śpiwora. Ani ja, ani Gabi.
-Spokojna głowa, mamy zapasowe.
Oczywiście była to kompletna bzdura, bo żadnych zapasowych śpiworów nie mamy; chyba, że mi o czymś nie wiadomo. Chciałem jej po prostu zrobić psikusa.
-Skoro tak, to się zgadzam.- powiedziała. Aż podskoczyłem z radości.
-To super. Bardzo się cieszę.- wyznałem.- Mam tylko nadzieję, że jutro nie pracujecie.
-Nie, w niedzielę nie pracujemy.
-W takim razie widzimy się jutro. Bądźcie gotowe o 11.00.
Wypiłem jeszcze pyszną kawę i pogadałem z Kimberly i Susan. Ta ostatnia okazała się bardzo miłą dziewczyną. Aż dziwne, że wcześniej się z nią nie zaprzyjaźniłem, chociaż niekiedy przychodziłem do "Bon Bon" dzień w dzień. Kiedy już stamtąd wyszedłem, zatarłem ręce z zadowolenia. Jutro zapowiada się wspaniale!
niedziela, 3 lutego 2013
Rozdział 9 cz.2 "(...)pół aniołek, pół diablica"
*perspektya Gabrielle*
Wybiła godzina 18.00, kiedy stanęłam przed domem Louisa. Zadzwoniłam dzwonkiem i po chwili drzwi się otworzyły. Ujrzałam za nimi Jego. Na mój widok uśmiechnął się promiennie, ukazując rząd równych zębów. Był obrany w dżinsowe rurki, do których przypiął szelki oraz niebieską koszulkę z krótkim rękawem, w żółte, poziome paski.
-Cześć.- przywitałam się.
-Cześć.- odparł i pociągnął mnie za rękę.- Wejdź do środka. Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
Zaprowadził mnie do pięknego i gustownie urządzonego salonu. Kazał usiąść na miękkiej kanapie.
-Czego się napijesz?- zapytał.- Kawy, herbaty? Może soku?
-Herbaty, jeśli można.- poprosiłam.
-Już się robi.- Louis skierował się do kuchni, zapewne aby nastawić wodę. Po chwili powrócił.
-Muszę cię uprzedzić, że niestety mamy trochę ograniczone menu na dzisiejszy wieczór.- powiedział.- Spaghetti mi się zepsuło, a Niall zjadł budyń. Na szczęście zostało jeszcze trochę, więc nie martw się, nie wypuszczę cię stąd z pustym żołądkiem.
-Nie przesadzaj, nie jestem aż takim żarłokiem.- roześmiałam się.
-Masz rację, Nialla nikt nie przebije.- przyznał.- O! Zdaje się, że przyszedł dostawca z pizzą. Zamówiłem, żebyśmy nie zgłodnieli.
Po tych słowach ruszył w stronę korytarza. Ja zaś rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przed sofą, na której siedziałam, stał wielki, plazmowy telewizor, obok niego regał z płytami. Na ścianach wisiały piękne obrazy. Za telewizorem znajdowało się przejście na taras.
-Mam nadzieję, że lubisz margerittę?- usłyszałam głos Louisa.
-Tak, jasne.- potwierdziłam.
-To dobrze.- odetchnął z ulgą i otworzył przede mną pudełko.- Proszę, częstuj się. Ja przyniosę herbatę.
Nie minęła minuta, a pojawił się z powrotem z dwoma kubkami. Usiadł obok mnie na kanapie i uśmiechnął się.
-Gdzie się podziała reszta chłopaków?- zapytałam.
-Kupiłem im bilety do kina, żeby nie przeszkadzali.- wyjaśnił.- Ale zdaje się, że Harry poszedł do Kimberly.
-Faktycznie, minęłam się z nim, jak tu szłam.
-Żeby tam twojego domu nie zdemolowali, jak się będą kłócić.
-Nie, chyba nie będzie tak źle.
-Miejmy nadzieję. To co oglądamy?
-A co proponujesz?
-Mam Titanica, Piratów z Karaibów, American Pie, Gwiezdne Wojny...- wyliczał.- Wybieraj.
-Może być Titanic.- zdecydowałam.
Chłopak podszedł do odtwarzacza i włożył do niego płytę. Po chwili film się zaczął. Louis zgasił wszystkie światła, zostawił zaświecony tylko mały kinkiet nad telewizorem. Następnie usiadł obok mnie, może nawet trochę za blisko. Objął mnie ramieniem.
-Jeśli chcesz, możesz się przytulić.- powiedział. Parsknęłam śmiechem.
-Może jak się już zderzą z górą lodową.
-To będzie prawie na samym końcu!- krzyknął żałośnie.- A ja tak lubię się do kogoś przytulać podczas oglądania.
-Do kogo się przytulasz jak mnie nie ma?
-Mam specjalnie ustawioną kolejkę. I według moich obliczeń teraz twoja kolej.- wskazał na mnie palcem.
-Doprawdy?- zdziwiłam się.
-Mówię ci.- starał się mnie przekonać.- No, nie gadaj tyle, tylko opieraj.
Uległam mu. Położył brodę na mojej głowie; czułam jego oddech, pachnący miętą. Po chwili przytulił mnie do siebie mocniej, ale mi to wcale nie przeszkadzało. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię być jego przyjaciółką. Ja go naprawdę kocham...
*perspektywa Harry'ego*
-Mogę ci w czymś pomóc?- zapytałem, przekraczając progi kuchni, w której Kimberly zalewała mlekiem kubki z kakao.
-W czym chcesz mi pomóc? Akurat kakao potrafię zrobić.
-Nie śmiem wątpić.- oświadczyłem.- Może zrobię coś do jedzenia?
-O, to ty zamierzasz tutaj zostać?-
-No, a co? Chyba nie wypuścisz takiego uroczego i samotnego chłopczyka na taką ulewę?
-Nie widzę tu żadnego uroczego chłopczyka.- Kim skrzyżowała ręce na piersi.
-Jak to nie? Stoi tu przed tobą! Masz jakieś wątpliwości?
-Nie, skądże znowu. W takim razie, co umiesz zrobić do jedzenia?
-Wszystko.- zapewniłem i podwinąłem rękawy od swojej bluzy.
-Jesteś kucharzem?
-Nie. Miałem pracować w piekarni zanim...- na szczęście w porę się zamknąłem, ale szatynka nie dawała za wygraną:
-Zanim co?- koniecznie chciała wiedzieć.
-Zanim... zanim... poznałem chłopaków.
-A jak ich poznałeś?
-Oj, długo by opowiadać. To co robimy?- zmieniłem temat.
-Hmmm...- zastanowiła się.- Może... naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną?
Zgodziłem się na jej propozycję. Ochoczo zabraliśmy się do pracy. Kimberly ubijała śmietanę, zaś ja smażyłem naleśniki. Oczywiście nie obyło się bez wojny na mąkę i tym podobne składniki, w wyniku czego kuchnia zamieniła się w istny burdel. Gdy widziałem tą dziewczynę tak roześmianą i wesołą, moje serce również się radowało. Miała taki piękny śmiech, jakby naraz rozbrzmiewało tysiące małych dzwoneczków. Pragnąłem ciągle go słyszeć i odtwarzać w pamięci jak najlepsze wspomnienie. Cholera, dlaczego? Dlaczego nie potrafię wyjawić jej tego, co do niej czuję? Dlaczego to musi być takie trudne?
-Uważaj, bo ci się naleśnik przypali.- przestrzegła mnie Kim. Szybko zdjąłem patelnię z palnika.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
-Spoko.- uśmiechnęła się.- Ciekawe, jak idzie Louisowi i Gabrielle randka?
-Też się zastanawiam. Louis był trochę zdenerwowany. Z tego wszystkiego nie wyszło nam spaghetti, a Niall zjadł prawie cały budyń.
-Naprawdę? Taki z niego żarłok?
-Ten budyń to pestka.- machnąłem ręką.- On potrafi w jeden dzień zjeść całą lodówkę. Nie wiem, jak ten jego biedny żołądek to wszystko mieści.
-Mój tata też lubi sobie dobrze pojeść.- powiedziała i zamyśliła się, jakby posmutniała.
-Tęsknisz za rodzicami?- zapytałem, podchodząc do niej bliżej.
-Trochę.- przyznała.- Miałam z nimi pogadać dzisiaj na Skype.
-Przepraszam, przeszkadzam ci. Już się zbieram.- wytarłem ręce w ścierkę.
-Nie, zostań.- zatrzymała mnie. Zaraz się cofnęła, a jej twarz oblał rumieniec.- Kurczę, nigdy bym nie przypuszczała, że zechcę twojego towarzystwa.
-Hahaha.- parsknąłem śmiechem.- Zachowywaliśmy się wtedy, jak niedorozwinięte dzieci, nie uważasz?
-Zwłaszcza, a nawet głównie, ja.
-Wiesz co, mam pomysł!- krzyknąłem, łapiąc ją za dłonie.- Jeśli chcesz, to możesz pogadać z rodzicami, a ja ci potowarzyszę.
-Naprawdę?- zapytała.
-No, chyba, że się mnie wstydzisz. Mogę trzymać się z boku.- zasugerowałem.
-Nie, w żadnym wypadku!- zaprzeczyła.- Moi rodzice lubią poznawać moich przyjaciół.
-To ja jestem twoim przyjacielem?
-Przecież mówiłam ci to już kiedyś.
-Myślałem, że wtedy zrobiłaś to tylko dla świętego spokoju.
-Ja cię naprawdę traktuję jak przyjaciela.- starała się mnie przekonać.- Wierzysz mi?
-Pewnie, że tak.- uśmiechnąłem się.
-To co, idziemy?
Bez wahania się zgodziłem. Oboje nałożyliśmy sobie po trzy naleśniki na talerzyki, zabraliśmy nasze kubki z kakao i ruszyliśmy do salonu. Kim przyniosła swojego laptopa, zalogowała się na Skype. Nie minęła minuta, a na ekranie pojawiła się dwójka ludzi, zapewne mama i tata szatynki. Kobieta odezwała się jako pierwsza, ale mówiła w innym języku, więc nie rozumiałem.
-Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. To Harry, mój sąsiad i przyjaciel. Mówcie po angielsku, bo on nie zna polskiego, dobra?
-Jasne.- zgodzili się.
-Państwo znają angielski?- zapytałem pełen podziwu.
-Tak. Akurat tak się składa, że pochodzę z Anglii.- przemówił mężczyzna.- Urodziłem się w Liverpool. A ty, skąd jesteś?
-Z Holmes Chapel. Ale mieszkam w Londynie, obok Kimberly i Gabrielle.
-Właśnie, gdzie zgubiliście Gabi?- tym razem głos zabrała mama.
-Poszła na randkę z naszym kolegą, Louisem.- wyjaśniła Kim.- Tylko nie mówcie nic pani Ani, bo mnie Gabi zabije.
-Nie piśniemy ani słówka.- obiecali.- No, a co tam u was słychać?
-Wszystko w porządku. Czujemy się świetnie, pracujemy. Jest super!
-Nie przemęczaj się. Przecież wiesz, że w twoim przypadku to niebezpieczne.
-Mamo, jesteś jak zwykle przewrażliwiona. Jestem zdrowa jak ryba.
-Harry, powiedz szczerze, jak tam nasza córeczka się zachowuje?- chciał wiedzieć ojciec mojej przyjaciółki.
-Istny aniołeczek.- przyznałem z uśmiechem na ustach.
Rozmawialiśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Przez ten czas spałaszowaliśmy wszystkie przygotowane przez nas naleśniki. Okazało się, że wspólnymi siłami stworzyliśmy coś niezwykle smacznego.
-Masz bardzo fajnych staruszków.- powiedziałem. Dziewczyna prychnęła.
-Ale z tym aniołeczkiem to chyba trochę przesadziłeś.
-Dlaczego tak uważasz?- zdziwiłem się.
-Aniołeczkiem nazywasz dziewczynę, która spiła się jak świnia na imprezie zaraz po przyjeździe do Londynu; która obudziła się całkiem nago, w jednym łóżku z chłopakiem, którego wcześniej nie znała?
-No dobrze, pół aniołek, pół diablica.- rzekłem, a ona się roześmiała i przywaliła mi grubą poduszką.
*perspektywa Louisa*
Obudziłem się ze słodkiego snu pod wpływem cichego łkania, dochodzącego gdzieś spod okolic mojej szyi. Przetarłem oczy i spojrzałem w stronę telewizora, na którym wyświetlały się już końcowe napisy filmu. Zaczekajcie, jaki to my oglądaliśmy film? Sam już nie pamiętam, gdyż usnąłem gdzieś zaraz na początku.
-Co się stało?- wymruczałem jeszcze lekko zaspanym głosem.
-Nic, nic.- wyjąkała Gabrielle, dławiąc się łzami.- To przez ten film. To było takie piękne. Uratował ją, a sam zamarzł.
-To tylko film.- stwierdziłem.
-Tak, najlepiej jest wszystko przespać, a potem się wymądrzać.
-Może oglądniemy jakąś komedię na poprawę humoru, co ty na to?- zaproponowałem.
-Już późno, muszę iść do domu.- po tych słowach wstała z kanapy i skierowała się w stronę korytarza. Szybko ruszyłem za nią.
-Ej, obraziłaś się?
-Nie.- zaprzeczyła.- Po prostu muszę jutro wcześniej wstać. Mam ranną zmianę w kawiarni.
-W takim razie cię odprowadzę.
*perspektywa Gabrielle*
Zgodziłam się na jego propozycję. Kiedy wyszliśmy z domu, było już ciemno, światło dawały tylko zapalone lampy uliczne. Deszcz nie padał, a niebo rozświetlały miliony małych gwiazdeczek. Szliśmy w ciszy, przerywanej przez odgłosy, które wydawały z siebie świerszcze. W końcu dotarliśmy pod posiadłość moich dziadków. Stanęliśmy przed bramą.
-Dziękuję za wspaniały wieczór.- powiedziałam, uśmiechając się do niego.
-Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
-To cześć.
Miałam zamiar odejść, ale Louis chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby czegoś w nich szukał, a następnie złączył nasze usta w czułym pocałunku. Jego wargi były tak miękkie i ciepłe, wprost stworzone do całowania. Nie potrafiłam przerwać tej magicznej chwili. On zrobił to za mnie. Przytulił mnie mocno, niczym niedźwiedź; czułam jego przyspieszony oddech na mojej głowie.
-Kocham cię.- wyszeptał, a na dźwięk jego głosy serce zaczęło mi bić szybciej. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
-Kocham cię od czasu, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem.- kontynuował.- Nie potrafię o tobie zapomnieć. Nie umiem bez ciebie żyć. Wiem, że być może moje wyznanie nic dla ciebie nie znaczy. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, bo dłużej nie dam rady się z tym kryć.
-Ja też cię kocham.- powiedziałam, unosząc głowę do góry. Po moich policzkach stoczyło się kilka łez; łez szczęścia i wzruszenia. Słowa "kocham cię" są słowami, które bardzo wiele dla mnie znaczą i nie wypowiadam ich ot tak. Nie sypię nimi na prawo i lewo. Kieruję je tylko do osób, które naprawdę kocham. Dotychczas nikomu, nie licząc rodziców i Kim, nie powiedziałam tego. Jednak co do tego, że kocham Louisa nie mam ani cienia wątpliwości. Chłopak starł kciukiem łzy z moich zarumienionych policzków i się uśmiechnął, tak uroczo, że moje rozgrzane serce zalała fala ciepła.
-Zdaje się, że mamy widzów.- przemówił. Spojrzałam w stronę domu i zauważyłam Kimberly i Harry'ego z nosami przy szybie. Gapili się na nas, niczym małe dzieci na pierwszy śnieg. Nagle moja mądra przyjaciółka otworzyła okno na oścież i wrzasnęła na całe gardło:
-Gorzko! Gorzko!
Loczek do niej dołączył i oboje darli się w najlepsze. Ja i Louis zrywaliśmy boki ze śmiechu; chcąc nie chcąc, musieliśmy się pocałować, bo ci szaleńcy z pewnością nie daliby nam spokoju.
-Ugryź ją w szyję, Edwardzie!- krzyknęła Kimberly.- Niech zamieni się w wampira i dołączy do wielkich szeregów tych krwiożerczych stworzeń!
-O nie, nie pozwolę na to!- zawtórował jej pasiasty, obejmując mnie od tyłu.- Wolę, żeby pozostała człowiekiem.
-I tak prędzej, czy później zostanie wampirem.- oświadczyła.
-Dobra, skończcie tą szopkę.- odezwał się Harry, przecierając oczy.- Spać mi się chce jak jasna cholera.
-To w czym problem?- zapytał Louis.- Kładź się tam, Kim z chęcią cię przyjmie, jestem tego pewien.
-Powoli. To, że jesteśmy przyjaciółmi wcale nie znaczy, że mamy ze sobą spać.
-Ja tam nie mam nic przeciwko.- rzekł Loczek, a dziewczyna walnęła go z łokcia w bok.
-Już się stąd zabieraj!
-Idę, idę.- wymruczał i wygramolił się przez okno na zewnątrz.
Pożegnałam się z chłopakami i weszłam do domu. Nie zdążyłam nawet zamknąć za sobą drzwi, a Kimberly się na mnie rzuciła.
-Boże, tak bardzo się cieszę!- piszczała.
-Ja nawet nie jestem jego dziewczyną.
-Jesteś, jesteś.- uparła się.- Koleżanek się nie całuje. Dlaczego płaczesz?
-Powiedział, że mnie kocha. Że nie może beze mnie żyć. Rozumiesz to?!- potrząsnęłam nią.- Do mnie to powiedział! Jestem taka szczęśliwa!
_________________________________
No cześć : ) Miał być wczoraj, ale nie zdążyłam napisać całego x D No, to jedną parę udało mi się połączyć. Co będzie z Kim i Harrym? Jeszcze nie wiem x D Pożyjemy, zobaczymy. Następny rozdział? Nie wiem, kiedy. Może w sobotę?
Dzięki za komentarze i kolejne nominacje do LA. Odpowiem na nie na drugim blogu, bo nie chce mi się tworzyć kolejnej zakładki.
To tyle. Na razie ; *
Wybiła godzina 18.00, kiedy stanęłam przed domem Louisa. Zadzwoniłam dzwonkiem i po chwili drzwi się otworzyły. Ujrzałam za nimi Jego. Na mój widok uśmiechnął się promiennie, ukazując rząd równych zębów. Był obrany w dżinsowe rurki, do których przypiął szelki oraz niebieską koszulkę z krótkim rękawem, w żółte, poziome paski.
-Cześć.- przywitałam się.
-Cześć.- odparł i pociągnął mnie za rękę.- Wejdź do środka. Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
Zaprowadził mnie do pięknego i gustownie urządzonego salonu. Kazał usiąść na miękkiej kanapie.
-Czego się napijesz?- zapytał.- Kawy, herbaty? Może soku?
-Herbaty, jeśli można.- poprosiłam.
-Już się robi.- Louis skierował się do kuchni, zapewne aby nastawić wodę. Po chwili powrócił.
-Muszę cię uprzedzić, że niestety mamy trochę ograniczone menu na dzisiejszy wieczór.- powiedział.- Spaghetti mi się zepsuło, a Niall zjadł budyń. Na szczęście zostało jeszcze trochę, więc nie martw się, nie wypuszczę cię stąd z pustym żołądkiem.
-Nie przesadzaj, nie jestem aż takim żarłokiem.- roześmiałam się.
-Masz rację, Nialla nikt nie przebije.- przyznał.- O! Zdaje się, że przyszedł dostawca z pizzą. Zamówiłem, żebyśmy nie zgłodnieli.
Po tych słowach ruszył w stronę korytarza. Ja zaś rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przed sofą, na której siedziałam, stał wielki, plazmowy telewizor, obok niego regał z płytami. Na ścianach wisiały piękne obrazy. Za telewizorem znajdowało się przejście na taras.
-Mam nadzieję, że lubisz margerittę?- usłyszałam głos Louisa.
-Tak, jasne.- potwierdziłam.
-To dobrze.- odetchnął z ulgą i otworzył przede mną pudełko.- Proszę, częstuj się. Ja przyniosę herbatę.
Nie minęła minuta, a pojawił się z powrotem z dwoma kubkami. Usiadł obok mnie na kanapie i uśmiechnął się.
-Gdzie się podziała reszta chłopaków?- zapytałam.
-Kupiłem im bilety do kina, żeby nie przeszkadzali.- wyjaśnił.- Ale zdaje się, że Harry poszedł do Kimberly.
-Faktycznie, minęłam się z nim, jak tu szłam.
-Żeby tam twojego domu nie zdemolowali, jak się będą kłócić.
-Nie, chyba nie będzie tak źle.
-Miejmy nadzieję. To co oglądamy?
-A co proponujesz?
-Mam Titanica, Piratów z Karaibów, American Pie, Gwiezdne Wojny...- wyliczał.- Wybieraj.
-Może być Titanic.- zdecydowałam.
Chłopak podszedł do odtwarzacza i włożył do niego płytę. Po chwili film się zaczął. Louis zgasił wszystkie światła, zostawił zaświecony tylko mały kinkiet nad telewizorem. Następnie usiadł obok mnie, może nawet trochę za blisko. Objął mnie ramieniem.
-Jeśli chcesz, możesz się przytulić.- powiedział. Parsknęłam śmiechem.
-Może jak się już zderzą z górą lodową.
-To będzie prawie na samym końcu!- krzyknął żałośnie.- A ja tak lubię się do kogoś przytulać podczas oglądania.
-Do kogo się przytulasz jak mnie nie ma?
-Mam specjalnie ustawioną kolejkę. I według moich obliczeń teraz twoja kolej.- wskazał na mnie palcem.
-Doprawdy?- zdziwiłam się.
-Mówię ci.- starał się mnie przekonać.- No, nie gadaj tyle, tylko opieraj.
Uległam mu. Położył brodę na mojej głowie; czułam jego oddech, pachnący miętą. Po chwili przytulił mnie do siebie mocniej, ale mi to wcale nie przeszkadzało. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie potrafię być jego przyjaciółką. Ja go naprawdę kocham...
*perspektywa Harry'ego*
-Mogę ci w czymś pomóc?- zapytałem, przekraczając progi kuchni, w której Kimberly zalewała mlekiem kubki z kakao.
-W czym chcesz mi pomóc? Akurat kakao potrafię zrobić.
-Nie śmiem wątpić.- oświadczyłem.- Może zrobię coś do jedzenia?
-O, to ty zamierzasz tutaj zostać?-
-No, a co? Chyba nie wypuścisz takiego uroczego i samotnego chłopczyka na taką ulewę?
-Nie widzę tu żadnego uroczego chłopczyka.- Kim skrzyżowała ręce na piersi.
-Jak to nie? Stoi tu przed tobą! Masz jakieś wątpliwości?
-Nie, skądże znowu. W takim razie, co umiesz zrobić do jedzenia?
-Wszystko.- zapewniłem i podwinąłem rękawy od swojej bluzy.
-Jesteś kucharzem?
-Nie. Miałem pracować w piekarni zanim...- na szczęście w porę się zamknąłem, ale szatynka nie dawała za wygraną:
-Zanim co?- koniecznie chciała wiedzieć.
-Zanim... zanim... poznałem chłopaków.
-A jak ich poznałeś?
-Oj, długo by opowiadać. To co robimy?- zmieniłem temat.
-Hmmm...- zastanowiła się.- Może... naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną?
Zgodziłem się na jej propozycję. Ochoczo zabraliśmy się do pracy. Kimberly ubijała śmietanę, zaś ja smażyłem naleśniki. Oczywiście nie obyło się bez wojny na mąkę i tym podobne składniki, w wyniku czego kuchnia zamieniła się w istny burdel. Gdy widziałem tą dziewczynę tak roześmianą i wesołą, moje serce również się radowało. Miała taki piękny śmiech, jakby naraz rozbrzmiewało tysiące małych dzwoneczków. Pragnąłem ciągle go słyszeć i odtwarzać w pamięci jak najlepsze wspomnienie. Cholera, dlaczego? Dlaczego nie potrafię wyjawić jej tego, co do niej czuję? Dlaczego to musi być takie trudne?
-Uważaj, bo ci się naleśnik przypali.- przestrzegła mnie Kim. Szybko zdjąłem patelnię z palnika.
-Przepraszam, zamyśliłem się.
-Spoko.- uśmiechnęła się.- Ciekawe, jak idzie Louisowi i Gabrielle randka?
-Też się zastanawiam. Louis był trochę zdenerwowany. Z tego wszystkiego nie wyszło nam spaghetti, a Niall zjadł prawie cały budyń.
-Naprawdę? Taki z niego żarłok?
-Ten budyń to pestka.- machnąłem ręką.- On potrafi w jeden dzień zjeść całą lodówkę. Nie wiem, jak ten jego biedny żołądek to wszystko mieści.
-Mój tata też lubi sobie dobrze pojeść.- powiedziała i zamyśliła się, jakby posmutniała.
-Tęsknisz za rodzicami?- zapytałem, podchodząc do niej bliżej.
-Trochę.- przyznała.- Miałam z nimi pogadać dzisiaj na Skype.
-Przepraszam, przeszkadzam ci. Już się zbieram.- wytarłem ręce w ścierkę.
-Nie, zostań.- zatrzymała mnie. Zaraz się cofnęła, a jej twarz oblał rumieniec.- Kurczę, nigdy bym nie przypuszczała, że zechcę twojego towarzystwa.
-Hahaha.- parsknąłem śmiechem.- Zachowywaliśmy się wtedy, jak niedorozwinięte dzieci, nie uważasz?
-Zwłaszcza, a nawet głównie, ja.
-Wiesz co, mam pomysł!- krzyknąłem, łapiąc ją za dłonie.- Jeśli chcesz, to możesz pogadać z rodzicami, a ja ci potowarzyszę.
-Naprawdę?- zapytała.
-No, chyba, że się mnie wstydzisz. Mogę trzymać się z boku.- zasugerowałem.
-Nie, w żadnym wypadku!- zaprzeczyła.- Moi rodzice lubią poznawać moich przyjaciół.
-To ja jestem twoim przyjacielem?
-Przecież mówiłam ci to już kiedyś.
-Myślałem, że wtedy zrobiłaś to tylko dla świętego spokoju.
-Ja cię naprawdę traktuję jak przyjaciela.- starała się mnie przekonać.- Wierzysz mi?
-Pewnie, że tak.- uśmiechnąłem się.
-To co, idziemy?
Bez wahania się zgodziłem. Oboje nałożyliśmy sobie po trzy naleśniki na talerzyki, zabraliśmy nasze kubki z kakao i ruszyliśmy do salonu. Kim przyniosła swojego laptopa, zalogowała się na Skype. Nie minęła minuta, a na ekranie pojawiła się dwójka ludzi, zapewne mama i tata szatynki. Kobieta odezwała się jako pierwsza, ale mówiła w innym języku, więc nie rozumiałem.
-Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. To Harry, mój sąsiad i przyjaciel. Mówcie po angielsku, bo on nie zna polskiego, dobra?
-Jasne.- zgodzili się.
-Państwo znają angielski?- zapytałem pełen podziwu.
-Tak. Akurat tak się składa, że pochodzę z Anglii.- przemówił mężczyzna.- Urodziłem się w Liverpool. A ty, skąd jesteś?
-Z Holmes Chapel. Ale mieszkam w Londynie, obok Kimberly i Gabrielle.
-Właśnie, gdzie zgubiliście Gabi?- tym razem głos zabrała mama.
-Poszła na randkę z naszym kolegą, Louisem.- wyjaśniła Kim.- Tylko nie mówcie nic pani Ani, bo mnie Gabi zabije.
-Nie piśniemy ani słówka.- obiecali.- No, a co tam u was słychać?
-Wszystko w porządku. Czujemy się świetnie, pracujemy. Jest super!
-Nie przemęczaj się. Przecież wiesz, że w twoim przypadku to niebezpieczne.
-Mamo, jesteś jak zwykle przewrażliwiona. Jestem zdrowa jak ryba.
-Harry, powiedz szczerze, jak tam nasza córeczka się zachowuje?- chciał wiedzieć ojciec mojej przyjaciółki.
-Istny aniołeczek.- przyznałem z uśmiechem na ustach.
Rozmawialiśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Przez ten czas spałaszowaliśmy wszystkie przygotowane przez nas naleśniki. Okazało się, że wspólnymi siłami stworzyliśmy coś niezwykle smacznego.
-Masz bardzo fajnych staruszków.- powiedziałem. Dziewczyna prychnęła.
-Ale z tym aniołeczkiem to chyba trochę przesadziłeś.
-Dlaczego tak uważasz?- zdziwiłem się.
-Aniołeczkiem nazywasz dziewczynę, która spiła się jak świnia na imprezie zaraz po przyjeździe do Londynu; która obudziła się całkiem nago, w jednym łóżku z chłopakiem, którego wcześniej nie znała?
-No dobrze, pół aniołek, pół diablica.- rzekłem, a ona się roześmiała i przywaliła mi grubą poduszką.
*perspektywa Louisa*
Obudziłem się ze słodkiego snu pod wpływem cichego łkania, dochodzącego gdzieś spod okolic mojej szyi. Przetarłem oczy i spojrzałem w stronę telewizora, na którym wyświetlały się już końcowe napisy filmu. Zaczekajcie, jaki to my oglądaliśmy film? Sam już nie pamiętam, gdyż usnąłem gdzieś zaraz na początku.
-Co się stało?- wymruczałem jeszcze lekko zaspanym głosem.
-Nic, nic.- wyjąkała Gabrielle, dławiąc się łzami.- To przez ten film. To było takie piękne. Uratował ją, a sam zamarzł.
-To tylko film.- stwierdziłem.
-Tak, najlepiej jest wszystko przespać, a potem się wymądrzać.
-Może oglądniemy jakąś komedię na poprawę humoru, co ty na to?- zaproponowałem.
-Już późno, muszę iść do domu.- po tych słowach wstała z kanapy i skierowała się w stronę korytarza. Szybko ruszyłem za nią.
-Ej, obraziłaś się?
-Nie.- zaprzeczyła.- Po prostu muszę jutro wcześniej wstać. Mam ranną zmianę w kawiarni.
-W takim razie cię odprowadzę.
*perspektywa Gabrielle*
Zgodziłam się na jego propozycję. Kiedy wyszliśmy z domu, było już ciemno, światło dawały tylko zapalone lampy uliczne. Deszcz nie padał, a niebo rozświetlały miliony małych gwiazdeczek. Szliśmy w ciszy, przerywanej przez odgłosy, które wydawały z siebie świerszcze. W końcu dotarliśmy pod posiadłość moich dziadków. Stanęliśmy przed bramą.
-Dziękuję za wspaniały wieczór.- powiedziałam, uśmiechając się do niego.
-Nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie.
-To cześć.
Miałam zamiar odejść, ale Louis chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Spojrzał mi głęboko w oczy, jakby czegoś w nich szukał, a następnie złączył nasze usta w czułym pocałunku. Jego wargi były tak miękkie i ciepłe, wprost stworzone do całowania. Nie potrafiłam przerwać tej magicznej chwili. On zrobił to za mnie. Przytulił mnie mocno, niczym niedźwiedź; czułam jego przyspieszony oddech na mojej głowie.
-Kocham cię.- wyszeptał, a na dźwięk jego głosy serce zaczęło mi bić szybciej. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
-Kocham cię od czasu, kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem.- kontynuował.- Nie potrafię o tobie zapomnieć. Nie umiem bez ciebie żyć. Wiem, że być może moje wyznanie nic dla ciebie nie znaczy. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, bo dłużej nie dam rady się z tym kryć.
-Ja też cię kocham.- powiedziałam, unosząc głowę do góry. Po moich policzkach stoczyło się kilka łez; łez szczęścia i wzruszenia. Słowa "kocham cię" są słowami, które bardzo wiele dla mnie znaczą i nie wypowiadam ich ot tak. Nie sypię nimi na prawo i lewo. Kieruję je tylko do osób, które naprawdę kocham. Dotychczas nikomu, nie licząc rodziców i Kim, nie powiedziałam tego. Jednak co do tego, że kocham Louisa nie mam ani cienia wątpliwości. Chłopak starł kciukiem łzy z moich zarumienionych policzków i się uśmiechnął, tak uroczo, że moje rozgrzane serce zalała fala ciepła.
-Zdaje się, że mamy widzów.- przemówił. Spojrzałam w stronę domu i zauważyłam Kimberly i Harry'ego z nosami przy szybie. Gapili się na nas, niczym małe dzieci na pierwszy śnieg. Nagle moja mądra przyjaciółka otworzyła okno na oścież i wrzasnęła na całe gardło:
-Gorzko! Gorzko!
Loczek do niej dołączył i oboje darli się w najlepsze. Ja i Louis zrywaliśmy boki ze śmiechu; chcąc nie chcąc, musieliśmy się pocałować, bo ci szaleńcy z pewnością nie daliby nam spokoju.
-Ugryź ją w szyję, Edwardzie!- krzyknęła Kimberly.- Niech zamieni się w wampira i dołączy do wielkich szeregów tych krwiożerczych stworzeń!
-O nie, nie pozwolę na to!- zawtórował jej pasiasty, obejmując mnie od tyłu.- Wolę, żeby pozostała człowiekiem.
-I tak prędzej, czy później zostanie wampirem.- oświadczyła.
-Dobra, skończcie tą szopkę.- odezwał się Harry, przecierając oczy.- Spać mi się chce jak jasna cholera.
-To w czym problem?- zapytał Louis.- Kładź się tam, Kim z chęcią cię przyjmie, jestem tego pewien.
-Powoli. To, że jesteśmy przyjaciółmi wcale nie znaczy, że mamy ze sobą spać.
-Ja tam nie mam nic przeciwko.- rzekł Loczek, a dziewczyna walnęła go z łokcia w bok.
-Już się stąd zabieraj!
-Idę, idę.- wymruczał i wygramolił się przez okno na zewnątrz.
Pożegnałam się z chłopakami i weszłam do domu. Nie zdążyłam nawet zamknąć za sobą drzwi, a Kimberly się na mnie rzuciła.
-Boże, tak bardzo się cieszę!- piszczała.
-Ja nawet nie jestem jego dziewczyną.
-Jesteś, jesteś.- uparła się.- Koleżanek się nie całuje. Dlaczego płaczesz?
-Powiedział, że mnie kocha. Że nie może beze mnie żyć. Rozumiesz to?!- potrząsnęłam nią.- Do mnie to powiedział! Jestem taka szczęśliwa!
_________________________________
No cześć : ) Miał być wczoraj, ale nie zdążyłam napisać całego x D No, to jedną parę udało mi się połączyć. Co będzie z Kim i Harrym? Jeszcze nie wiem x D Pożyjemy, zobaczymy. Następny rozdział? Nie wiem, kiedy. Może w sobotę?
Dzięki za komentarze i kolejne nominacje do LA. Odpowiem na nie na drugim blogu, bo nie chce mi się tworzyć kolejnej zakładki.
To tyle. Na razie ; *
Subskrybuj:
Posty (Atom)