*perspektywa Louisa*
Nareszcie Harry i Kimberly się pogodzili i zapanował ogólny spokój. Zaś ja w końcu odważyłem się zaprosić Gabrielle na randkę. Postanowiłem zorganizować wieczór filmowy w moim domu. Specjalnie na tą okazję kupiłem dla chłopaków bilety do kina, aby nam nie przeszkadzali. Pomogli mi też przygotować posiłek. Wspólnie zrobiliśmy spaghetti i budyń, gdyż dowiedziałem się, że ona go lubie.
-Niall, na miłość boską, zostaw to!- krzyknął Styles, gdy zobaczył, że blondyn zanurza palec w garnku, w którym gotował się budyń.
-No co? Jestem głodny!- oburzył się.
-Ale to nie jest dla ciebie.
-No i co z tego?
-To z tego, żebyś nie pchał do tego swoich wścibskich łap.
-No to co mam jeść?- zapytał nadąsany.
-Zaraz pójdziesz do kina i tak się objesz popcornem, że ci uszami wyjdzie.- zażartowałem i poklepałem go po ramieniu.
-E tam, budyń jest lepszy.- stwierdził i ponowił próbę skosztowania tego przysmaku, ale Harry walnął go ścierką.
-Ani mi się waż!
-Ani mi się waż.- przedrzeźniał go Niall.
-Weź, bo jak cię palnę w tą żółtą głowę!- zdenerwował się Loczek.
-Sam jesteś żółty!- Horan chwycił leżącego na stole pomidora i rzucił w stronę Styles'a. Na szczęście ten w oprę się schylił, w wyniku czego oberwała ściana.
-Ej, co tu tak jedzie?- krzyknął Liam, stając w drzwiach od kuchni.
-JASNA CHOLERA!- wrzasnął Harry.- Moje spaghetti!
Chłopak skoczył do kuchenki niczym Tarzan. Podniósł pokrywkę od garnka, w którym gotował się sos. Po chwili spadła z hukiem na podłogę, zaś on zaczął skakać w kółko, trzymając się za lewą dłoń.
-Co się stało?!- wystraszyłem się i przypadłem do niego.
-Oparzyłem się!- wysyczał.
-Dawaj to pod zimną wodę.- rozkazał Li. Po kilkunastu problem został zażegnany. Payne jak zwykle stanął na wysokości zadania, w wyniku czego ręka naszego przyjaciela znalazła się w bandażu. Jednak spalonego posiłku nikt nie zdołał uratować.
-Makaron się sfajczył, sos szlag trafił.- podsumował Harry i wyrzucił wszystko do kosza. Ja zaś zacząłem panikować:
-Matko przenajświętsza, co ja teraz zrobię? Ona tu będzie za 15 minut!
-W tym czasie na pewno nie zdążę zrobić kolejnego spaghetti.- powiedział.
-A my nie zdążymy do kina, jak wy trzej będziecie się tak grzebać.- przemówił Zayn, który opierał się o framugę drzwi i spoglądał na zegarek.
-Dobra, może zamówisz pizzę?- zaproponował kręcono-włosy.- Przynajmniej budyń dało się uratować.
-No, chyba niezupełnie.- odezwał się Liam. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę Nialla. On zaś, jak gdyby nigdy nic siedział przy stole i wcinał bezczelnie ulubiony przysmak Gabrielle, aż mu się uszy trzęsły.
-Nie no, ja cię zabiję!- wkurzył się Styles. Ledwo go przed tym powstrzymałem.
-Cholera jasna, tyle pracy na marne!- narzekał i złapał się za głowę.
-Zostało jeszcze trochę...
-Tak, jakby Kevin nasrał.- zadrwił.- Idźcie do tego kina, ja zostanę i zrobię jeszcze jedną porcję.
-Daj spokój, i tak nie zdążysz. Zbieraj się, bo się spóźnicie na seans.
-I tak tam nie pójdę.- oświadczył.
-Jak to?- zdziwiłem się.- Nie mów, że zamierzasz zostać w domu?
-Nie.- zaprzeczył z chytrym uśmieszkiem na ustach.- Pomyślałem, że skoro Gabi przychodzi tutaj, to ja pójdę do Kim.
-Aaaa, takie buty.- roześmiałem się i szturchnąłem go łokciem.- Tylko bądź tam grzeczny, żebyś czegoś nie zmalował.
-No, no, ty lepiej na siebie uważaj.- ostrzegł mnie. Odruchowo zauważyłem, że Zayn przewraca oczami i mruczy coś pod nosem. Dziwne...
*perspektywa Gabrielle*
-No to co mam w końcu założyć?- zapytałam moją przyjaciółkę chyba po raz tysięczny dzisiaj.
Byłam naprawdę podekscytowana; nawet w nocy nie spałam. Louis zaprosił mnie do siebie na wieczór filmowy, ale Kim uparcie twierdziła, że to randka; zresztą, szczerze mówiąc również na to liczę. Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie jestem pewna, czy się w nim zakochałam. To chyba tylko zauroczenie. Ale nie chcę, żeby się kończyło. Dlatego miałam zamiar się ładnie ubrać. Jednak nie posiadałam odpowiedniego stroju, ponieważ przyjeżdżając tu, nie przypuszczałam, że taki facet jak Louis zaprosi mnie na randkę. Ja i Kimberly wywaliłyśmy już większość ciuchów z mojej szafy i jak na razie żaden się nie nadawał na taką okazję.
-Ty sieroto, dlaczego nie wzięłaś ze sobą tej pięknej, zielonej sukienki, w której byłaś na zakończenie roku?- zapytała z pretensją szatynka.
-Niby po co miałam ją brać?- zdziwiłam się.- Po jakie licho mi na taką wycieczkę sukienka?
-Trzeba myśleć przyszłościowo.- oświadczyła i sobie gdzieś poszła. Po chwili wróciła, ale nie sama. W ręku trzymała wieszak, na którym wisiał zwój folii, którą zdjęła. Moim oczom ukazała się wspaniała, jedwabna sukienka w kolorze kremowym, z rękawami do łokci, sięgająca najwyżej do kolan.
-Masz, przymierzaj.- rozkazała i rzuciła nią we mnie.
-No tak, mogłam się tego po tobie spodziewać.- roześmiałam się.
-Powinnaś raczej mi podziękować.- zauważyła.- Gdyby nie ja, poszłabyś na tą randkę w samych majtkach i staniku.
-Jeszcze nigdzie nie poszłam.
-Ale pójdziesz. I to za 15 minut.- poinformowała mnie, spoglądając na ścienny zegar. Na mojej twarzy pojawiło się przerażenie.
-O Boże, muszę się pospieszyć!- krzyknęłam i wygoniłam dziewczynę z pokoju.
Po kilku minutach byłam już gotowa. Kimberly powiedziała, że wyglądam co najmniej fantastycznie. Mój strój dopełniał gustowny, brązowy pasek oraz pasujące do sukienki buty na koturnie.
-Louis zemdleje na twój widok.- stwierdziła przyjaciółka.- Albo nie, lepiej żeby nie mdlał, bo wtedy randkę spędzicie w szpitalu.
-Och, jakie ty masz głupie pomysły!
-Wiesz, co będziecie robić?- zaciekawiła się.
-Na pewno nie to, o czym myślisz.- uprzedziłam. Kim klasnęła w ręce.
-Ech, a już miałam nadzieję!
-Puknij się w czoło.- poradziłam jej, a ona prychnęła, a następnie mocno mnie przytuliła.
-Trzymam kciuki.- mrugnęła i zacisnęła dłonie w pięści.
*perspektywa Kimberly*
-Idź już, bo się spóźnisz.- powiedziałam, spoglądając na zegarek w telefonie.
Gabrielle otworzyła drzwi i po chwili za nimi zniknęła. Mam nadzieję, że wyjdzie jej ta randka. Co prawda, on zaprosił ją na oglądanie filmów, ale licho wie, co to dla niego znaczy. Według mnie, gdyby czuł do niej tylko przyjaźń, to zaprosiłby również mnie; chyba, że ma mnie już serdecznie dosyć. Nie, on na 100% jest w niej zakochany. Za każdym razem, kiedy przychodzi do kawiarni, to gapi się na nią, jakby miał ochotę ją zjeść.
Z tymi przemyśleniami skierowałam się do łazienki. Postanowiłam wziąć prysznic i pogadać z rodzicami na Skype, bo dawno się z nimi nie kontaktowałam. Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka. Akurat zdjęłam już z siebie wszystko, co możliwe. Poza tym, domyślałam się, że to pewnie Gabi. Owinęłam się więc wielkim ręcznikiem i ruszyłam do drzwi.
-Znowu zapomniałaś kluczy?- zapytałam. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy spostrzegłam się, że na zewnątrz wcale nie stroi moja przyjaciółka, lecz mój od niedawna przyjaciel.
-AAAA!- wrzasnęłam i zatrzasnęłam wrota z hukiem. Mogę się założyć, że słyszało mnie co najmniej pół Londynu.
-Spokojnie, nic nie widziałem.- uprzedził.
Moje serce waliło mi w piersi jak szalone. Naprawdę się wystraszyłam, a to w moim przypadku nie jest zbyt bezpieczne. Kiedy się już trochę opanowałam, powiedziałam:
-Posłuchaj. Ja teraz otworzę, a ty zamkniesz oczy i sobie wejdziesz, okey?
-Mnie się nie musisz wstydzić. Ja tez lubię sobie czasem poparadować w domu na golasa.
-Ja nie paraduję po domu na golasa!- zaprzeczyłam szybko.
-Aha, czyli ten ręcznik robi za sukienkę?
-W pewnym sensie. Wchodzisz, czy będziesz się tak zastanawiał?
-Wchodzę, wchodzę.- rzekł.- Zwłaszcza, że zaczyna padać.
Policzyłam do dziesięciu i pospiesznie otworzyłam drzwi na oścież, jednocześnie chowając się za nimi. Harry wszedł do środka.
-I co mam teraz zrobić?
-Idź po prosto, do salonu.- poleciłam.
-Gdzie jest salon?- zapytał.
-Ciulu, przecież mówię, że prosto.
Chłopak pomruczał coś pod nosem i pomaszerował we wskazane miejsce. Ja zaś czym prędzej pognałam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i po chwili znalazłam się w pomieszczeniu, w którym znajdował się Loczek.
-Może ja ci przeszkadzam?- przemówił.
-Nie, nie miałam nic ciekawego do roboty.- wyznałam.- Napijesz się czegoś?
-A co proponujesz?
-Mam kawę, herbatę, sok, kakao...
-To poproszę kakao, oczywiście, jeśli mogę.
-Ależ oczywiście, że możesz. Gdzieżbym śmiała ci odmówić.- zadrwiłam i skierowałam się do kuchni.
niedziela, 27 stycznia 2013
piątek, 25 stycznia 2013
Rozdział 8 cz.2 "To co, przyjaciele?"
*następnego dnia*
*perspektywa Harry'ego*
Nadeszła pora mojego wyjazdu do Londynu. Bardzo lubię przyjeżdżać do rodzinnego domu w Holmes Chapel, lecz tęsknię już za chłopakami. Bardzo się do nich przyzwyczaiłem. Poza tym Kim chce się ze mną zobaczyć. Jestem ciekaw, po co? Przecież ostatnio mówiła, abym nie pokazywał się jej więcej na oczy, więc zdziwiło mnie to, iż teraz zażyczyła sobie spotkania.
-Harry, masz gościa!- dosłyszałem głos mamy. Boże, muszę się pośpieszyć. Zaraz spóźnię się na pociąg! Chwyciłem więc swoją podręczną walizkę i zbiegłem na dół.
-No, cześć stary!- krzyknął radośnie Louis i szeroko otworzył ramiona. Przytuliłem się do niego.
-Co ty tutaj robisz?- zapytałem zdziwiony.
-A co, nie cieszysz się?
-Nie no, jasne, że się cieszę! Tylko mnie zaskoczyłeś.
-Przyjechałem po ciebie.- wyjaśnił.- Chyba nie myślisz, że będziesz tłukł się pociągiem?
-Ooo, widzę, że mój ukochany synek ma wspaniałą opiekę. Nie będę się więc o niego martwić.- powiedziała matka.
-Niech pani będzie spokojna, Harry ma u nas jak u Pana Boga za piecem.
-Nie przeczę.- roześmiała się, a następnie ujęła moją twarz i zaczęła potrząsać moimi policzkami.- Pamiętaj czasem o starej matce.
-Bez przesady, jeszcze nie jesteś taka stara.- przyznałem, a ona zmierzwiła mi grzywkę.
-Jesteś bardzo miły.- zadrwiła.
-Harry mówi prawdę.- odezwał się Lou.- Ja to bym pani dał co najmniej 28 lat.
-Dobra, dobra, jedźcie już, bo tam się reszta towarzystwa nie może was pewnie doczekać.- rzekła mama, uśmiechając się pod nosem.
-O tak, tak!- potwierdził.- Zwłaszcza panna Kimberly!
-Zamknij się, ciulu.- fuknąłem i poczułem, że moja twarz przybiera barwę dojrzałego pomidora.
-Do widzenia, mamo!- pożegnałem się, a następnie pociągnąłem Tomlinsona w stronę wyjścia.
Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, pomachałem rodzicielce przez okno i odjechaliśmy.
-Co ty wyprawiasz?!- zdenerwował się mój przyjaciel po tym, jak walnąłem go po głowie paletką do tenisa stołowego, którą znalazłem w schowku.
-Co takiego?- udałem zdziwionego.
-Właśnie prawie doprowadziłeś do pęknięcia mojej czaszki!
-A ty, co za głupoty wygadujesz mojej mamie, co?
-Oj tam.- machnął ręką.- Tak mi się wymsknęło.
-To lepiej uważaj, bo następnym razem odetnę ci jaja.- zagroziłem.
-Och, to lepiej się uspokoję.- powiedział, a zaraz wybuchnął śmiechem.
-No, żebyś się nie posikał! Opowiadaj lepiej, co robiliście jak mnie nie było.
-O, człowieku! Dużo by gadać. Ogólnie dom puściliśmy z dymem, bo nie miał nas kto pilnować.
-Ale tak na poważnie.
-Nie wiem jak chłopaki, ale ja przychodziłem do "Bon Bon" i muszę ci powiedzieć, że Kim o ciebie pytała.
-Pewnie czy się nie zabiłem ze zgryzoty.- zadrwiłem. Lou zaprzeczył:
-Nie. Pytała, dokąd wyjechałeś. Ale nie martw się, nie zdradziłem jej tego sekretu. Dałem jej twój numer.
-Zdążyłem się połapać. Dzwoniła do mnie.
-Tak? I co?- zaciekawił się.
-Chce się spotkać w kawiarni.- wyjaśniłem.
-To wspaniale!- klasnął w ręce, przy okazji puszczając kierownicę.- Jedziemy tam!
-Chwileczkę! Nie zgodziłem się jeszcze!
-To ja to zrobię za ciebie.
-Wcale nie wiem, czy chcę się z nią widzieć.- wyznałem.- Tak po prostu tam pójdę i wysłucham kolejnego steku wyzwisk i oskarżeń?
-Stary, weź się w garść. Jesteś facetem, przyjmij to na klatę! Dziewczyna obrabia ci dupę, to się z nią nie cackaj.
-To co według ciebie mam zrobić?- zapytałem.
-Powiedz jej po prostu, że ty nie miałeś nic wspólnego z tą gierką Liama i Nialla i że jak nie chce ci uwierzyć, to ma problem.
-Jak ty coś powiesz, to Boże uchowaj.
-Masz lepszy pomysł? Nie będzie ci gówniara podskakiwać. Nie mów, że będziesz ją przepraszał!
-Już to robiłem chyba z 1000 razy.
-Porąbało cię?- zdenerwował się i popukał sobie palcem w czoło.- To ona powinna cię przeprosić, bo obraziła twoją godność.
-Jest w tym też trochę mojej winy.- przyznałem.- Zamiast opieprzyć chłopaków, to śmiałem się jak głupi do sera.
-Mój Boże, co ta miłość robi z człowiekiem?- westchnął ciężko Louis.
-Wcale nie jestem w niej zakochany!- zaprzeczyłem szybko.
-Nie, nie.- zadrwił.- To normalne, że człowiek codziennie godzinami przesiaduje w kawiarni, w której pracuje akurat TA dziewczyna. Stary, mnie nie oszukasz! Nie masz się czego wstydzić.
Masz ci los! Do tego już doszło, że nawet on widzi, iż coś czuję do Kimberly. Zaczynam dochodzić do wniosku, ze ja mam w życiu jakiegoś pecha.
*w tym samym czasie w kawiarni "Bon Bon"*
*perspektywa Gabrielle*
-Ej, uspokój się!- krzyknęłam.- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Starałam się właśnie dodać otuchy mojej przyjaciółce. Miała zamiar przeprosić Harry'ego za to, że bezpodstawnie go oskarżała. Podobno Niall i Liam przyznali się, że to tylko oni brali udział w tej całej ich zabawie. W sumie, to ja już kiedyś doszłam do wniosku, iż on nie miał z tym nic wspólnego. Jego osobowość jakoś tak do mnie przemówiła. Przecież gdyby faktycznie to zrobił, to prędzej czy później przyznałby się do tego, jemu tak dobrze z oczu patrzy. No i w końcu udało mi się przekonać do swoich racji Kimberly, która zdecydowała się, że przeprosi Loczka. Jednak była tak zdenerwowana, jakby zamierzała mu się oświadczyć! Bałam się o nią, bo przecież jest chora i jakikolwiek stres może jej zaszkodzić. Żeby mi tu zaraz na zawał nie zeszła!
-Ostatnio denerwowałam się tak, jak ksiądz kazał mi śpiewać w Kościele.- wyznała, krążąc w kółko.- Mój Boże, jak ja mu spojrzę w oczy?! Co ja mu powiem?!- lamentowała.- Chyba spalę się ze wstydu.
-Nie przesadzaj. Powiedz mu to, co ci leży na sercu.
-O to chodzi, że właśnie mi nic nie leży!
-Jak to?- zdziwiłam się.- To znaczy, że chcesz go przeprosić nieszczerze?
-Tak... To znaczy nie... niezupełnie...- wyjąkała.- Ja chcę go przeprosić, ale wcale nie czuję się winna.
-Matko, ja cię nie kumam.
-Uwierz mi, że sama mam z tym problemy.- rzekła.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. To, co ona wyprawia jest co najmniej dziwne. Najpierw obwinia biednego chłopaka nie wiadomo o co, a potem nie wie, czy ma go przeprosić, czy nie. Ona chce mieć go chyba po prostu z głowy. Nagle w drzwiach do zaplecza pojawiła się Susan.
-Dziewczyny, chodźcie mi pomóc.- wysapała.- Zeszło się strasznie dużo ludzi. Już nie wyrabiam.
-Idziemy.- oświadczyłam i skierowałam się ku wyjściu. Kim szła za mną, szepcząc coś pod nosem, jak mniemam- przemowę.
*perspektywa Kimberly*
Boże, dopomóż mi! Kompletnie nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Zwykłe "przepraszam" z pewnością nie wystarczy. Ech, ty głupia pało! Masz za swoje. Było się nie obrażać o głupstwa. Ale nie, ja oczywiście zawsze muszę się wpakować po same uszy w jakieś bagno. Matko Boska, on tu jest! Siedzi z Louisem przy stoliku.
-Gabi!- wyjąkałam i załapałam ją za rękę.
-Widzę go.- odparła.
-Co ja mam robić?- spanikowałam.
-No, tylko mi tu nie mdlej.- ostrzegła.- Idź i bądź sobą.
Po tych słowach popchnęła mnie w tamtą stronę. Podeszłam tam chwiejnym krokiem. Stanęłam nad nimi. Harry odwrócił głowę. Nasze oczy się spotkały. W jego tęczówkach zobaczyłam smutek i poczułam się jak ostatnia, podła świnia.
-Cz... cz... cześć...- wydukałam.
-Cześć.- przywitał się.- Chciałaś ze mną porozmawiać, więc słucham.
-Może nie tutaj. Chodźmy na zaplecze.- zaproponowałam. On się zgodził i poszliśmy.
-Proszę, usiądź.- powiedziałam, wskazując na krzesło.
-Nie, dzięki, postoję.- jego głos był zimny i inny od tego, którym zawsze do mnie mówił.- A więc, o co chodzi?
-Słuchaj... ja... chciałam cię przeprosić. Byłam głupia, że oskarżyłam cię bezpodstawnie i że nie chciałam ci uwierzyć, że jesteś niewinny. Wiem, że jestem okropna i możesz mnie wyzywać od najgorszych idiotek. Nie potrafię cię dostatecznie dobrze przeprosić, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Układałam sobie przemowy, ale już kompletnie nic z nich nie pamiętam. Mam nadzieję, że mimo wszystko mi wybaczysz. Jeszcze raz przepraszam.- wyciągnęłam rękę w jego stronę. On ją uścisnął, ku mojemu wielkiemu zdumieniu. Gdy mnie dotknął, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
-Wybaczam ci.- uśmiechnął się.- Ale tylko wtedy, kiedy ty wybaczysz mi.
-Za co ja mam ci wybaczać?
-Za to, że nie zareagowałem od razu, gdy chłopaki wycięli nam ten numer.
-Daj spokój, nie ma o czym mówić.- machnęłam ręką.- To co, przyjaciele?
-Jasne, że tak.- ucieszył się i przybliżył się do mnie, aby mnie przytulić.
Nagle nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Nie wiem, co mnie opętało, ale musnęłam lekko jego wargi. Harry zamierzał pogłębić nasz pocałunek, lecz nieoczekiwanie w drzwiach stanęła pani Helen. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.
-Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam, ale obawiam się, że musisz wrócić na salę, Kim. Mamy natłok klientów.
-Już idę!- krzyknęłam i wyszeptałam Harry'emu na ucho:
-Przepraszam.
-Nic się nie stało.- odparł i ukazał w uśmiechu swoje piękne dołeczki.
-No i jak?- zapytała Gabi, gdy stanęłam za ladą.
-Udało się!-powiedziałam i odetchnęłam z ulgą. W końcu...
____________________________________________
Najmocniej przepraszam za moją dotychczasową nieobecność tutaj! Niestety, tak jak napisała tutaj moja przyjaciółka Gabrysia, której bardzo dziękuję za przysługę, złośliwość rzeczy martwych. Internet przestał działać, głównie przez moje mądre rodzeństwo, ale może lepiej nie będę pisać, w jaki sposób tego dokonali x D Nie wiedziałam, ile będzie trwała ta awaria, dlatego poprosiłam Gabrysię o to, żeby napisała tu i na drugim blogu notkę z informacją. Na szczęście, tata wszystko naprawił i jest dobrze : ) Przepraszam, że Was zawiodłam. Dodam następny rozdział w niedzielę, żeby jakoś Wam to wszystko zrekompensować : ) Mam nadzieję, że teraz nic mi w tym nie przeszkodzi x D Dobra, lecę na drugiego bloga! Na razie! ; *
*perspektywa Harry'ego*
Nadeszła pora mojego wyjazdu do Londynu. Bardzo lubię przyjeżdżać do rodzinnego domu w Holmes Chapel, lecz tęsknię już za chłopakami. Bardzo się do nich przyzwyczaiłem. Poza tym Kim chce się ze mną zobaczyć. Jestem ciekaw, po co? Przecież ostatnio mówiła, abym nie pokazywał się jej więcej na oczy, więc zdziwiło mnie to, iż teraz zażyczyła sobie spotkania.
-Harry, masz gościa!- dosłyszałem głos mamy. Boże, muszę się pośpieszyć. Zaraz spóźnię się na pociąg! Chwyciłem więc swoją podręczną walizkę i zbiegłem na dół.
-No, cześć stary!- krzyknął radośnie Louis i szeroko otworzył ramiona. Przytuliłem się do niego.
-Co ty tutaj robisz?- zapytałem zdziwiony.
-A co, nie cieszysz się?
-Nie no, jasne, że się cieszę! Tylko mnie zaskoczyłeś.
-Przyjechałem po ciebie.- wyjaśnił.- Chyba nie myślisz, że będziesz tłukł się pociągiem?
-Ooo, widzę, że mój ukochany synek ma wspaniałą opiekę. Nie będę się więc o niego martwić.- powiedziała matka.
-Niech pani będzie spokojna, Harry ma u nas jak u Pana Boga za piecem.
-Nie przeczę.- roześmiała się, a następnie ujęła moją twarz i zaczęła potrząsać moimi policzkami.- Pamiętaj czasem o starej matce.
-Bez przesady, jeszcze nie jesteś taka stara.- przyznałem, a ona zmierzwiła mi grzywkę.
-Jesteś bardzo miły.- zadrwiła.
-Harry mówi prawdę.- odezwał się Lou.- Ja to bym pani dał co najmniej 28 lat.
-Dobra, dobra, jedźcie już, bo tam się reszta towarzystwa nie może was pewnie doczekać.- rzekła mama, uśmiechając się pod nosem.
-O tak, tak!- potwierdził.- Zwłaszcza panna Kimberly!
-Zamknij się, ciulu.- fuknąłem i poczułem, że moja twarz przybiera barwę dojrzałego pomidora.
-Do widzenia, mamo!- pożegnałem się, a następnie pociągnąłem Tomlinsona w stronę wyjścia.
Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu, pomachałem rodzicielce przez okno i odjechaliśmy.
-Co ty wyprawiasz?!- zdenerwował się mój przyjaciel po tym, jak walnąłem go po głowie paletką do tenisa stołowego, którą znalazłem w schowku.
-Co takiego?- udałem zdziwionego.
-Właśnie prawie doprowadziłeś do pęknięcia mojej czaszki!
-A ty, co za głupoty wygadujesz mojej mamie, co?
-Oj tam.- machnął ręką.- Tak mi się wymsknęło.
-To lepiej uważaj, bo następnym razem odetnę ci jaja.- zagroziłem.
-Och, to lepiej się uspokoję.- powiedział, a zaraz wybuchnął śmiechem.
-No, żebyś się nie posikał! Opowiadaj lepiej, co robiliście jak mnie nie było.
-O, człowieku! Dużo by gadać. Ogólnie dom puściliśmy z dymem, bo nie miał nas kto pilnować.
-Ale tak na poważnie.
-Nie wiem jak chłopaki, ale ja przychodziłem do "Bon Bon" i muszę ci powiedzieć, że Kim o ciebie pytała.
-Pewnie czy się nie zabiłem ze zgryzoty.- zadrwiłem. Lou zaprzeczył:
-Nie. Pytała, dokąd wyjechałeś. Ale nie martw się, nie zdradziłem jej tego sekretu. Dałem jej twój numer.
-Zdążyłem się połapać. Dzwoniła do mnie.
-Tak? I co?- zaciekawił się.
-Chce się spotkać w kawiarni.- wyjaśniłem.
-To wspaniale!- klasnął w ręce, przy okazji puszczając kierownicę.- Jedziemy tam!
-Chwileczkę! Nie zgodziłem się jeszcze!
-To ja to zrobię za ciebie.
-Wcale nie wiem, czy chcę się z nią widzieć.- wyznałem.- Tak po prostu tam pójdę i wysłucham kolejnego steku wyzwisk i oskarżeń?
-Stary, weź się w garść. Jesteś facetem, przyjmij to na klatę! Dziewczyna obrabia ci dupę, to się z nią nie cackaj.
-To co według ciebie mam zrobić?- zapytałem.
-Powiedz jej po prostu, że ty nie miałeś nic wspólnego z tą gierką Liama i Nialla i że jak nie chce ci uwierzyć, to ma problem.
-Jak ty coś powiesz, to Boże uchowaj.
-Masz lepszy pomysł? Nie będzie ci gówniara podskakiwać. Nie mów, że będziesz ją przepraszał!
-Już to robiłem chyba z 1000 razy.
-Porąbało cię?- zdenerwował się i popukał sobie palcem w czoło.- To ona powinna cię przeprosić, bo obraziła twoją godność.
-Jest w tym też trochę mojej winy.- przyznałem.- Zamiast opieprzyć chłopaków, to śmiałem się jak głupi do sera.
-Mój Boże, co ta miłość robi z człowiekiem?- westchnął ciężko Louis.
-Wcale nie jestem w niej zakochany!- zaprzeczyłem szybko.
-Nie, nie.- zadrwił.- To normalne, że człowiek codziennie godzinami przesiaduje w kawiarni, w której pracuje akurat TA dziewczyna. Stary, mnie nie oszukasz! Nie masz się czego wstydzić.
Masz ci los! Do tego już doszło, że nawet on widzi, iż coś czuję do Kimberly. Zaczynam dochodzić do wniosku, ze ja mam w życiu jakiegoś pecha.
*w tym samym czasie w kawiarni "Bon Bon"*
*perspektywa Gabrielle*
-Ej, uspokój się!- krzyknęłam.- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
Starałam się właśnie dodać otuchy mojej przyjaciółce. Miała zamiar przeprosić Harry'ego za to, że bezpodstawnie go oskarżała. Podobno Niall i Liam przyznali się, że to tylko oni brali udział w tej całej ich zabawie. W sumie, to ja już kiedyś doszłam do wniosku, iż on nie miał z tym nic wspólnego. Jego osobowość jakoś tak do mnie przemówiła. Przecież gdyby faktycznie to zrobił, to prędzej czy później przyznałby się do tego, jemu tak dobrze z oczu patrzy. No i w końcu udało mi się przekonać do swoich racji Kimberly, która zdecydowała się, że przeprosi Loczka. Jednak była tak zdenerwowana, jakby zamierzała mu się oświadczyć! Bałam się o nią, bo przecież jest chora i jakikolwiek stres może jej zaszkodzić. Żeby mi tu zaraz na zawał nie zeszła!
-Ostatnio denerwowałam się tak, jak ksiądz kazał mi śpiewać w Kościele.- wyznała, krążąc w kółko.- Mój Boże, jak ja mu spojrzę w oczy?! Co ja mu powiem?!- lamentowała.- Chyba spalę się ze wstydu.
-Nie przesadzaj. Powiedz mu to, co ci leży na sercu.
-O to chodzi, że właśnie mi nic nie leży!
-Jak to?- zdziwiłam się.- To znaczy, że chcesz go przeprosić nieszczerze?
-Tak... To znaczy nie... niezupełnie...- wyjąkała.- Ja chcę go przeprosić, ale wcale nie czuję się winna.
-Matko, ja cię nie kumam.
-Uwierz mi, że sama mam z tym problemy.- rzekła.
Pokręciłam głową z dezaprobatą. To, co ona wyprawia jest co najmniej dziwne. Najpierw obwinia biednego chłopaka nie wiadomo o co, a potem nie wie, czy ma go przeprosić, czy nie. Ona chce mieć go chyba po prostu z głowy. Nagle w drzwiach do zaplecza pojawiła się Susan.
-Dziewczyny, chodźcie mi pomóc.- wysapała.- Zeszło się strasznie dużo ludzi. Już nie wyrabiam.
-Idziemy.- oświadczyłam i skierowałam się ku wyjściu. Kim szła za mną, szepcząc coś pod nosem, jak mniemam- przemowę.
*perspektywa Kimberly*
Boże, dopomóż mi! Kompletnie nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Zwykłe "przepraszam" z pewnością nie wystarczy. Ech, ty głupia pało! Masz za swoje. Było się nie obrażać o głupstwa. Ale nie, ja oczywiście zawsze muszę się wpakować po same uszy w jakieś bagno. Matko Boska, on tu jest! Siedzi z Louisem przy stoliku.
-Gabi!- wyjąkałam i załapałam ją za rękę.
-Widzę go.- odparła.
-Co ja mam robić?- spanikowałam.
-No, tylko mi tu nie mdlej.- ostrzegła.- Idź i bądź sobą.
Po tych słowach popchnęła mnie w tamtą stronę. Podeszłam tam chwiejnym krokiem. Stanęłam nad nimi. Harry odwrócił głowę. Nasze oczy się spotkały. W jego tęczówkach zobaczyłam smutek i poczułam się jak ostatnia, podła świnia.
-Cz... cz... cześć...- wydukałam.
-Cześć.- przywitał się.- Chciałaś ze mną porozmawiać, więc słucham.
-Może nie tutaj. Chodźmy na zaplecze.- zaproponowałam. On się zgodził i poszliśmy.
-Proszę, usiądź.- powiedziałam, wskazując na krzesło.
-Nie, dzięki, postoję.- jego głos był zimny i inny od tego, którym zawsze do mnie mówił.- A więc, o co chodzi?
-Słuchaj... ja... chciałam cię przeprosić. Byłam głupia, że oskarżyłam cię bezpodstawnie i że nie chciałam ci uwierzyć, że jesteś niewinny. Wiem, że jestem okropna i możesz mnie wyzywać od najgorszych idiotek. Nie potrafię cię dostatecznie dobrze przeprosić, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Układałam sobie przemowy, ale już kompletnie nic z nich nie pamiętam. Mam nadzieję, że mimo wszystko mi wybaczysz. Jeszcze raz przepraszam.- wyciągnęłam rękę w jego stronę. On ją uścisnął, ku mojemu wielkiemu zdumieniu. Gdy mnie dotknął, moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
-Wybaczam ci.- uśmiechnął się.- Ale tylko wtedy, kiedy ty wybaczysz mi.
-Za co ja mam ci wybaczać?
-Za to, że nie zareagowałem od razu, gdy chłopaki wycięli nam ten numer.
-Daj spokój, nie ma o czym mówić.- machnęłam ręką.- To co, przyjaciele?
-Jasne, że tak.- ucieszył się i przybliżył się do mnie, aby mnie przytulić.
Nagle nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. Nie wiem, co mnie opętało, ale musnęłam lekko jego wargi. Harry zamierzał pogłębić nasz pocałunek, lecz nieoczekiwanie w drzwiach stanęła pani Helen. Odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni.
-Bardzo przepraszam, że wam przeszkadzam, ale obawiam się, że musisz wrócić na salę, Kim. Mamy natłok klientów.
-Już idę!- krzyknęłam i wyszeptałam Harry'emu na ucho:
-Przepraszam.
-Nic się nie stało.- odparł i ukazał w uśmiechu swoje piękne dołeczki.
-No i jak?- zapytała Gabi, gdy stanęłam za ladą.
-Udało się!-powiedziałam i odetchnęłam z ulgą. W końcu...
____________________________________________
Najmocniej przepraszam za moją dotychczasową nieobecność tutaj! Niestety, tak jak napisała tutaj moja przyjaciółka Gabrysia, której bardzo dziękuję za przysługę, złośliwość rzeczy martwych. Internet przestał działać, głównie przez moje mądre rodzeństwo, ale może lepiej nie będę pisać, w jaki sposób tego dokonali x D Nie wiedziałam, ile będzie trwała ta awaria, dlatego poprosiłam Gabrysię o to, żeby napisała tu i na drugim blogu notkę z informacją. Na szczęście, tata wszystko naprawił i jest dobrze : ) Przepraszam, że Was zawiodłam. Dodam następny rozdział w niedzielę, żeby jakoś Wam to wszystko zrekompensować : ) Mam nadzieję, że teraz nic mi w tym nie przeszkodzi x D Dobra, lecę na drugiego bloga! Na razie! ; *
niedziela, 20 stycznia 2013
Akcja!!!
Hej, tu Gabriela-niestety Madzia nie może dodać nowego postu, ponieważ internet się zepsuł(Iwona coś spieprzyła). Poprosiła mnie żebym do was napisała i przekazała, że jest jej strasznie przykro i nie chce was zawieść, ale złośliwość rzeczy martwych-hahahah xD
Postara się to jak najszybciej nadrobić., Jakiś straszny pech ją prześladuje najpierw choroba, a teraz zepsuty net no cóż .,
U miłe uczucie pisać czyjegoś bloga hahahha xD
A więc w imieniu Madzi i swoim życzę miłego wieczoru i buziaczki ;***
piątek, 18 stycznia 2013
Rozdział 8 cz.1 "To żałosne, że popełniam tyle błędów, a tak naprawdę wcale tego nie chcę..."
*perspektywa Kimberly*
Minęło kilka dni. Harry od tamtego wydarzenia ani razu nie pokazał się w "Bon Bon". A ja czułam się fatalnie. Widocznie odezwało się moje sumienie, bo nie chce dać mi spokoju. Mam wrażenie, że zaraz przyjdzie z tym swoim uroczym uśmiechem na ustach, znów zamówi szarlotkę i sok i zacznie się ze mną droczyć. Ciągle patrzę w stronę drzwi, czy nie nadchodzi. Ciągle nasłuchuję dźwięku dzwonka, czy aby nie rozbrzmiewa. Cholera, gdyby można było cofnąć czas o te kilka dni! Wtedy na pewno dałabym się przeprosić i nie zrobiłabym Loczkowi tylu przykrości. To żałosne, że popełniam tyle błędów, a tak naprawdę wcale tego nie chcę.
Gabrielle to ma szczęście. Wystarczyła jedna impreza, a poznała miłość swojego życia. Od czasu ich spotkania ona chodzi jak zaczarowana, cała w skowronkach. A najgorzej jest, gdy Louis przychodzi do nas, do kawiarni. Gruchają sobie jak dwa gołąbki, a mnie prawie trafia szlag. No bo jak to jest, że ona zawsze wychodzi z wszystkiego cało? Czy ona ma jakieś tajemne moce, że wszystkie dziwne przygody ją omijają? Boże, co mnie podkusiło, żeby iść na tą imprezę? W sumie, to i tak by niczego nie zmieniło, bo prędzej czy później poznałabym Harry'ego; przecież sąsiadujemy ze sobą.
-Przestań tak trzeć tą szklankę. Już jest czysta.- powiedział Louis, który dokładnie pół godziny temu znów tutaj przyszedł.
-U was to rodzinne z tymi szklankami, czy co?- zdenerwowałam się. Przecież Loczek też zwracał mi na to uwagę. A ja faktycznie znów to robiłam, bo zamyśliłam się, patrząc na drzwi.
-Nie martw się, nie przyjdzie.- uspokajał mnie.- Wyjechał.
-A ja go wcale nie oczekuję!- krzyknęłam i rzuciłam w niego ścierką.
-Ej, ty mi tu zarazkami nie rzucaj!
-Jakimi zarazkami? Przecież szklanka jest czysta.
-Ale wcześniej jakiś obleśny gościu trzymał ją w łapach. Chcesz żebym się rozchorował?
-Nie, oczywiście, że nie. Chociaż wtedy byś tu nie przychodził.
-Przeszkadza ci to?- zaciekawił się.
-Nie, skądże znowu?- znów zaprzeczyłam.- Cholera jasna, ile czasu Gabi będzie odbierała to zamówienie?
-Czyli jednak masz mnie dość!- stwierdził, chichocząc pod nosem.
-Tak, żebyś wiedział.- oświadczyłam pewnie.- Jesteś tak samo upierdliwy jak ten cały Harry!
-Haha, myślisz o nim!- klasnął w dłonie.
-Wcale nie! Tak mi tylko teraz do głowy przyszedł.
-On ci cały czas tam siedzi.
-Boże, powstrzymaj mnie, bo mu zaraz zrobię krzywdę.- wymruczałam.
-Mówiłaś coś?- chłopak nadstawił uszu.
-Nie, zastanawiałam się tylko, czy ci tak po prostu przyjebać, czy rozbić ci na głowie ekspres do kawy.
-Mam się bać?- zapytał.
-Nie, nie będę tak okrutna.- odparłam i zapadło milczenie.
Po chwili pojawiła się Gabrielle. Na jej widok Lou wyszczerzył się jeszcze bardziej niż wcześniej. I znowu zaczął się na nią gapić. Nie no, zaraz rzygnę tęczą.
-Dwa razy espresso i kremówkę.- zwróciła się do mnie, a ja zrealizowałam zamówienie.
-No, na mnie już pora.- oświadczył Louis i się przeciągnął.- Przyjdę jutro.
-Zaczekaj.- zatrzymałam go.- Nie wiesz, dokąd wyjechał Harry?
-Wiem.- przyznał.- Ale ci nie powiem. Jak chcesz, to do niego zadzwoń i sama się dowiedz. Dam ci numer.
Wiedziałam, że zrobił to celowo. Ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam się z nim skontaktować, po prostu musiałam...
*perspektywa Harry'ego*
Tego mi było potrzeba: ciepła kanapa, telewizor, popcorn i cola. Czuję się wspaniale i wcale nie przejmuję się tym, że Kimberly odesłała mnie z kwitkiem. Czujecie ten sarkazm? Tak naprawdę mam ochotę zdemolować pokój, a potem zaszyć się w szarym kącie i ryczeć jak niemowlak. No bo co innego mam zrobić? Dziewczyna, którą darzę wyjątkowym uczuciem mnie nienawidzi. I to na dodatek za rzecz, która nie powstała z mojej winy. Co za ironia losu! Myślałem, że jak będę przychodził do tej kawiarni i ciągle ją przepraszał, to w końcu mi wybaczy i będziemy mogli się przyjaźnić. Skrycie liczyłem nawet na coś więcej. Ale jak zwykle wszystko musiałem spieprzyć! Czego ja się spodziewałem? Przecież zawsze jest tak samo. Wystarczy jak przejdę się ulicą, a setki dziewczyn do mnie podbiega, proszą o zdjęcia i autografy. Wystarczy, że skinę ręką, a miliony kładzie mi się do stóp. Lecz kiedy zależy mi na tej jedynej, to zawsze musi być trudno, zawsze musi być pod górkę. Właśnie dlatego wyjechałem do Holmes Chapel, aby oderwać się choć na chwilę od tych wszystkich problemów. Zwykle wtedy przyjeżdżam do domu, do mojej mamy, gdzie zawsze zostaję mile i ciepło przyjęty. Wiem, że jestem kochany i że ktoś za mną tęskni i mnie oczekuje.
-Synku, przyniosłam ci herbatkę.- z przemyśleń wyrwał mnie głos rodzicielki, która w tej chwili weszła do pokoju z kubkiem w ręku.
-Dziękuję.- rzekłem i podniosłem się na łóżku, a następnie upiłem łyk. Moje wnętrze rozgrzał ciepły płyn. Choć na moment poczułem się dobrze.
-Może mi powiesz w końcu, co się dzieje?- zasugerowała, odgarniając mi grzywkę z czoła. Jak zwykle mnie rozgryzła. Przed Ann nic się nie ukryje.
-A co ma się dziać?
-Na pewno coś się stało. Chyba nie myślisz, że ci uwierzę w to, że przyjechałeś tutaj tylko po to, żeby popatrzeć sobie na telewizję i poleżeć na kanapie?
-Najlepsza telewizja i najlepsza kanapa są tutaj, w Holmes Chapel.
-Nie zapominając o herbacie.- uzupełniła matka, uśmiechając się szeroko.
-A no tak, herbata zwłaszcza.- dodałem, upiłem kolejny łyk i postawiłem kubek na dębowym stole.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłam.- po tych słowach mocno mnie przytuliła.
W jej ramionach czułem się bezpieczny. Nigdy nie byłem typem maminsynka. Można mnie określić raczej jako typ osoby bardzo przywiązanej do swojej rodziny. Dlatego teraz uświadomiłem sobie, że mogę o wszystkim opowiedzieć mamie. Ona na pewno da mi jakąś dobrą radę.
-To co, powiesz mi, co się dzieje?- nadal próbowała mnie zachęcić.- Pokłóciłeś się z chłopakami? Z dziewczyną?
-Pokłóciłem się z dziewczyną, ale nie swoją.- odparłem.
-Opowiedz wszystko od początku.
-Poznałem ją niedawno, kilka tygodni temu. Przyszła do nas na imprezę ze swoją przyjaciółką. Zakochałem się w niej. Tańczyliśmy razem, rozmawialiśmy, a nawet ją pocałowałem. To było takie niesamowite. Nie potrafię tego określić. Jednak Liam i Niall wycięli nam niemiły numer. Wykorzystali okazję, że oboje się upiliśmy i położyli nas do jednego łóżka, w dodatku całkiem nago.- Ann zachichotała.- O, nie śmiej się! Wyobraź sobie nasze zdziwienie, gdy się rano obudziliśmy. Kimberly bardzo się wystraszyła, zaczęła krzyczeć, a potem zwyzywała mnie od zboczeńców. Najgorsze, że ona myśli, że ja brałem w tym wszystkim udział, a to przecież bzdura! Przychodziłem do kawiarni, w której ona pracuje i ciągle ją przepraszałem. Myślałem, że w końcu mi wybaczy. Ostatnim razem powiedziałem jej, że nie lubię, gdy ludzie się na mnie obrażają. Nie potrafiłem jej wyjawić tego, co do niej czuję. Kim powiedziała, żebym przestał do niej przychodzić, a wtedy sumienie na pewno da mi spokój. Od tego czasu się tam nie pojawiłem. Zrozumiałem, że ona mnie nienawidzi, więc nie mam u niej żadnych szans. Nie wiem, co teraz robić.
-Przede wszystkim się nie poddawaj.- matka mocno ścisnęła mnie za rękę.- Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale spróbuj jej powiedzieć, co do niej czujesz. Przecież potrafisz mówić to do mnie, więc dlaczego jej masz tego nie wyjawić?
-To nie to samo.- mruknąłem.- Nie powiem jej tego, nie dam rady.
-Dasz, wierzę w ciebie.- pocałowała mnie w czoło.- Poza tym, jeśli dobrze zrozumiałam, w tym całym incydencie nie było twojej winy, więc tak naprawdę nie masz za co ją przepraszać.
-Niby tak.- przyznałem.- Ale się na mnie obraziła. W dodatku kiedy dowiedziałem się, że pracuje w mojej ulubionej kawiarni, to pomyślałem, że to będzie taki pretekst do spotykania się z nią.
-A jak się zachowywała, kiedy tam przychodziłeś?- zapytała.
-Wkurzała się i droczyła się ze mną. Ja też specjalnie jej dokuczałem.
-Wiesz, co ja myślę? Że ona cię lubi, a może nawet więcej niż lubi.
-Dlaczego tak myślisz?
-Bo gdyby cię nienawidziła, to nie odzywałaby się do ciebie, a tym bardziej nie droczyłaby się z tobą.
Hmm... W tym coś jest. Pamiętam, jak jeszcze moi rodzice byli razem i zawsze gdy się kłócili, to mama nie odezwała się do taty pierwsza. Ile on się musiał namęczyć, żeby mu przebaczyła; kiedy Ann się obrazi, to trudno ją udobruchać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos dzwonka telefonu, który znajdował się w mojej kieszeni.
-Słucham?- odebrałem.
-Cześć.- po drugiej stronie usłyszałem znajomy głos.- To ja.
-Ja, czyli kto?
-Kimberly. Nie przeszkadzam ci?
-Nie.- zaprzeczyłem.- Skąd masz mój numer?
-Od Louisa.- wyjaśniła.- Poprosiłam, żeby mi go dał.
-Na co ci on potrzebny? Ostatnio powiedziałaś, żebym o tobie zapomniał, a wtedy sumienie da mi spokój. Jeśli będziesz dzwonić, to na pewno nie zapomnę.
-Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać. Tylko to nie jest rozmowa na telefon. Louis wspominał, że wyjechałeś.
-To prawda.- potwierdziłem.
-Kiedy wracasz?
-Jutro powinienem być w Londynie.
-Przyjdź do "Bon Bon". Pogadamy.
-Zobaczymy. Na razie!- i się rozłączyłem.
-To ona?- bardziej stwierdziła niż zapytała mama.
-Tak. Chce się spotkać.- wyjaśniłem.
-No widzisz! Miałam rację!- poklepała mnie po kolanie.- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
-Mam nadzieję.- mruknąłem i powróciłem do wcześniejszego zajęcia, czyli oglądania telewizji.
__________________________________________
Cześć! Najmocniej przepraszam, że ostatnio nie dodałam, ale nie miałam po prostu czasu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, misiaczki, co? : ) W ramach rekompensaty postanowiłam dodać następną część 8 rozdziału w niedzielę? Co o tym myślicie? Wnioskuję, że będziecie zadowolone : )
Dzięki za wszystkie komentarze : ) To do niedzieli! ; **
Minęło kilka dni. Harry od tamtego wydarzenia ani razu nie pokazał się w "Bon Bon". A ja czułam się fatalnie. Widocznie odezwało się moje sumienie, bo nie chce dać mi spokoju. Mam wrażenie, że zaraz przyjdzie z tym swoim uroczym uśmiechem na ustach, znów zamówi szarlotkę i sok i zacznie się ze mną droczyć. Ciągle patrzę w stronę drzwi, czy nie nadchodzi. Ciągle nasłuchuję dźwięku dzwonka, czy aby nie rozbrzmiewa. Cholera, gdyby można było cofnąć czas o te kilka dni! Wtedy na pewno dałabym się przeprosić i nie zrobiłabym Loczkowi tylu przykrości. To żałosne, że popełniam tyle błędów, a tak naprawdę wcale tego nie chcę.
Gabrielle to ma szczęście. Wystarczyła jedna impreza, a poznała miłość swojego życia. Od czasu ich spotkania ona chodzi jak zaczarowana, cała w skowronkach. A najgorzej jest, gdy Louis przychodzi do nas, do kawiarni. Gruchają sobie jak dwa gołąbki, a mnie prawie trafia szlag. No bo jak to jest, że ona zawsze wychodzi z wszystkiego cało? Czy ona ma jakieś tajemne moce, że wszystkie dziwne przygody ją omijają? Boże, co mnie podkusiło, żeby iść na tą imprezę? W sumie, to i tak by niczego nie zmieniło, bo prędzej czy później poznałabym Harry'ego; przecież sąsiadujemy ze sobą.
-Przestań tak trzeć tą szklankę. Już jest czysta.- powiedział Louis, który dokładnie pół godziny temu znów tutaj przyszedł.
-U was to rodzinne z tymi szklankami, czy co?- zdenerwowałam się. Przecież Loczek też zwracał mi na to uwagę. A ja faktycznie znów to robiłam, bo zamyśliłam się, patrząc na drzwi.
-Nie martw się, nie przyjdzie.- uspokajał mnie.- Wyjechał.
-A ja go wcale nie oczekuję!- krzyknęłam i rzuciłam w niego ścierką.
-Ej, ty mi tu zarazkami nie rzucaj!
-Jakimi zarazkami? Przecież szklanka jest czysta.
-Ale wcześniej jakiś obleśny gościu trzymał ją w łapach. Chcesz żebym się rozchorował?
-Nie, oczywiście, że nie. Chociaż wtedy byś tu nie przychodził.
-Przeszkadza ci to?- zaciekawił się.
-Nie, skądże znowu?- znów zaprzeczyłam.- Cholera jasna, ile czasu Gabi będzie odbierała to zamówienie?
-Czyli jednak masz mnie dość!- stwierdził, chichocząc pod nosem.
-Tak, żebyś wiedział.- oświadczyłam pewnie.- Jesteś tak samo upierdliwy jak ten cały Harry!
-Haha, myślisz o nim!- klasnął w dłonie.
-Wcale nie! Tak mi tylko teraz do głowy przyszedł.
-On ci cały czas tam siedzi.
-Boże, powstrzymaj mnie, bo mu zaraz zrobię krzywdę.- wymruczałam.
-Mówiłaś coś?- chłopak nadstawił uszu.
-Nie, zastanawiałam się tylko, czy ci tak po prostu przyjebać, czy rozbić ci na głowie ekspres do kawy.
-Mam się bać?- zapytał.
-Nie, nie będę tak okrutna.- odparłam i zapadło milczenie.
Po chwili pojawiła się Gabrielle. Na jej widok Lou wyszczerzył się jeszcze bardziej niż wcześniej. I znowu zaczął się na nią gapić. Nie no, zaraz rzygnę tęczą.
-Dwa razy espresso i kremówkę.- zwróciła się do mnie, a ja zrealizowałam zamówienie.
-No, na mnie już pora.- oświadczył Louis i się przeciągnął.- Przyjdę jutro.
-Zaczekaj.- zatrzymałam go.- Nie wiesz, dokąd wyjechał Harry?
-Wiem.- przyznał.- Ale ci nie powiem. Jak chcesz, to do niego zadzwoń i sama się dowiedz. Dam ci numer.
Wiedziałam, że zrobił to celowo. Ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam się z nim skontaktować, po prostu musiałam...
*perspektywa Harry'ego*
Tego mi było potrzeba: ciepła kanapa, telewizor, popcorn i cola. Czuję się wspaniale i wcale nie przejmuję się tym, że Kimberly odesłała mnie z kwitkiem. Czujecie ten sarkazm? Tak naprawdę mam ochotę zdemolować pokój, a potem zaszyć się w szarym kącie i ryczeć jak niemowlak. No bo co innego mam zrobić? Dziewczyna, którą darzę wyjątkowym uczuciem mnie nienawidzi. I to na dodatek za rzecz, która nie powstała z mojej winy. Co za ironia losu! Myślałem, że jak będę przychodził do tej kawiarni i ciągle ją przepraszał, to w końcu mi wybaczy i będziemy mogli się przyjaźnić. Skrycie liczyłem nawet na coś więcej. Ale jak zwykle wszystko musiałem spieprzyć! Czego ja się spodziewałem? Przecież zawsze jest tak samo. Wystarczy jak przejdę się ulicą, a setki dziewczyn do mnie podbiega, proszą o zdjęcia i autografy. Wystarczy, że skinę ręką, a miliony kładzie mi się do stóp. Lecz kiedy zależy mi na tej jedynej, to zawsze musi być trudno, zawsze musi być pod górkę. Właśnie dlatego wyjechałem do Holmes Chapel, aby oderwać się choć na chwilę od tych wszystkich problemów. Zwykle wtedy przyjeżdżam do domu, do mojej mamy, gdzie zawsze zostaję mile i ciepło przyjęty. Wiem, że jestem kochany i że ktoś za mną tęskni i mnie oczekuje.
-Synku, przyniosłam ci herbatkę.- z przemyśleń wyrwał mnie głos rodzicielki, która w tej chwili weszła do pokoju z kubkiem w ręku.
-Dziękuję.- rzekłem i podniosłem się na łóżku, a następnie upiłem łyk. Moje wnętrze rozgrzał ciepły płyn. Choć na moment poczułem się dobrze.
-Może mi powiesz w końcu, co się dzieje?- zasugerowała, odgarniając mi grzywkę z czoła. Jak zwykle mnie rozgryzła. Przed Ann nic się nie ukryje.
-A co ma się dziać?
-Na pewno coś się stało. Chyba nie myślisz, że ci uwierzę w to, że przyjechałeś tutaj tylko po to, żeby popatrzeć sobie na telewizję i poleżeć na kanapie?
-Najlepsza telewizja i najlepsza kanapa są tutaj, w Holmes Chapel.
-Nie zapominając o herbacie.- uzupełniła matka, uśmiechając się szeroko.
-A no tak, herbata zwłaszcza.- dodałem, upiłem kolejny łyk i postawiłem kubek na dębowym stole.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo się za tobą stęskniłam.- po tych słowach mocno mnie przytuliła.
W jej ramionach czułem się bezpieczny. Nigdy nie byłem typem maminsynka. Można mnie określić raczej jako typ osoby bardzo przywiązanej do swojej rodziny. Dlatego teraz uświadomiłem sobie, że mogę o wszystkim opowiedzieć mamie. Ona na pewno da mi jakąś dobrą radę.
-To co, powiesz mi, co się dzieje?- nadal próbowała mnie zachęcić.- Pokłóciłeś się z chłopakami? Z dziewczyną?
-Pokłóciłem się z dziewczyną, ale nie swoją.- odparłem.
-Opowiedz wszystko od początku.
-Poznałem ją niedawno, kilka tygodni temu. Przyszła do nas na imprezę ze swoją przyjaciółką. Zakochałem się w niej. Tańczyliśmy razem, rozmawialiśmy, a nawet ją pocałowałem. To było takie niesamowite. Nie potrafię tego określić. Jednak Liam i Niall wycięli nam niemiły numer. Wykorzystali okazję, że oboje się upiliśmy i położyli nas do jednego łóżka, w dodatku całkiem nago.- Ann zachichotała.- O, nie śmiej się! Wyobraź sobie nasze zdziwienie, gdy się rano obudziliśmy. Kimberly bardzo się wystraszyła, zaczęła krzyczeć, a potem zwyzywała mnie od zboczeńców. Najgorsze, że ona myśli, że ja brałem w tym wszystkim udział, a to przecież bzdura! Przychodziłem do kawiarni, w której ona pracuje i ciągle ją przepraszałem. Myślałem, że w końcu mi wybaczy. Ostatnim razem powiedziałem jej, że nie lubię, gdy ludzie się na mnie obrażają. Nie potrafiłem jej wyjawić tego, co do niej czuję. Kim powiedziała, żebym przestał do niej przychodzić, a wtedy sumienie na pewno da mi spokój. Od tego czasu się tam nie pojawiłem. Zrozumiałem, że ona mnie nienawidzi, więc nie mam u niej żadnych szans. Nie wiem, co teraz robić.
-Przede wszystkim się nie poddawaj.- matka mocno ścisnęła mnie za rękę.- Zdaję sobie sprawę, że to trudne, ale spróbuj jej powiedzieć, co do niej czujesz. Przecież potrafisz mówić to do mnie, więc dlaczego jej masz tego nie wyjawić?
-To nie to samo.- mruknąłem.- Nie powiem jej tego, nie dam rady.
-Dasz, wierzę w ciebie.- pocałowała mnie w czoło.- Poza tym, jeśli dobrze zrozumiałam, w tym całym incydencie nie było twojej winy, więc tak naprawdę nie masz za co ją przepraszać.
-Niby tak.- przyznałem.- Ale się na mnie obraziła. W dodatku kiedy dowiedziałem się, że pracuje w mojej ulubionej kawiarni, to pomyślałem, że to będzie taki pretekst do spotykania się z nią.
-A jak się zachowywała, kiedy tam przychodziłeś?- zapytała.
-Wkurzała się i droczyła się ze mną. Ja też specjalnie jej dokuczałem.
-Wiesz, co ja myślę? Że ona cię lubi, a może nawet więcej niż lubi.
-Dlaczego tak myślisz?
-Bo gdyby cię nienawidziła, to nie odzywałaby się do ciebie, a tym bardziej nie droczyłaby się z tobą.
Hmm... W tym coś jest. Pamiętam, jak jeszcze moi rodzice byli razem i zawsze gdy się kłócili, to mama nie odezwała się do taty pierwsza. Ile on się musiał namęczyć, żeby mu przebaczyła; kiedy Ann się obrazi, to trudno ją udobruchać. Z zamyślenia wyrwał mnie głos dzwonka telefonu, który znajdował się w mojej kieszeni.
-Słucham?- odebrałem.
-Cześć.- po drugiej stronie usłyszałem znajomy głos.- To ja.
-Ja, czyli kto?
-Kimberly. Nie przeszkadzam ci?
-Nie.- zaprzeczyłem.- Skąd masz mój numer?
-Od Louisa.- wyjaśniła.- Poprosiłam, żeby mi go dał.
-Na co ci on potrzebny? Ostatnio powiedziałaś, żebym o tobie zapomniał, a wtedy sumienie da mi spokój. Jeśli będziesz dzwonić, to na pewno nie zapomnę.
-Słuchaj, chciałam z tobą porozmawiać. Tylko to nie jest rozmowa na telefon. Louis wspominał, że wyjechałeś.
-To prawda.- potwierdziłem.
-Kiedy wracasz?
-Jutro powinienem być w Londynie.
-Przyjdź do "Bon Bon". Pogadamy.
-Zobaczymy. Na razie!- i się rozłączyłem.
-To ona?- bardziej stwierdziła niż zapytała mama.
-Tak. Chce się spotkać.- wyjaśniłem.
-No widzisz! Miałam rację!- poklepała mnie po kolanie.- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
-Mam nadzieję.- mruknąłem i powróciłem do wcześniejszego zajęcia, czyli oglądania telewizji.
__________________________________________
Cześć! Najmocniej przepraszam, że ostatnio nie dodałam, ale nie miałam po prostu czasu. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie, misiaczki, co? : ) W ramach rekompensaty postanowiłam dodać następną część 8 rozdziału w niedzielę? Co o tym myślicie? Wnioskuję, że będziecie zadowolone : )
Dzięki za wszystkie komentarze : ) To do niedzieli! ; **
sobota, 12 stycznia 2013
Urodziny Zayna.
Hej, dzisiaj nie dam rady napisać rozdziału : ( Postaram się dodać w przyszłym tygodniu. Tymczasem chciałam Was poinformować, że Zayn ma dzisiaj urodziny x D Tak, wiem, że wszyscy wiecie, bo Directioners od rana tym żyją. Chciałam Was tylko prosić o tweetowanie na Twiterze akcji #HappyBDayZaynFromPoland. Kilka razy byłyśmy już w trendach, ale ciągle wypadamy przez Turcję i Włochy. Musimy spiąć dupska i się ruszyć w końcu. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO ZAYN!
sobota, 5 stycznia 2013
Rozdział 7 "TO MOJA SZKLANKA I BĘDĘ JĄ TARŁA ILE MI SIĘ PODOBA!"
*perspektywa Kimberly*
Praca w kawiarni "Bon Bon" szła nam świetnie. Pani Helen była z nas zadowolona, klienci nas lubili. Zaprzyjaźniłyśmy się również z Susan, która okazała się bardzo miłą i sympatyczną dziewczyną. Jednak zaistniał jeden problem, i to głównie dla mnie, ponieważ Harry przychodził tu niemal codziennie. Nie wiem, czy dlatego, by zrobić mi na złość, czy po prostu miał takie kaprycho. Podejrzewam, że i z tego, i z tego powodu. Chociaż ja na jego miejscu miałabym już dosyć ciągłego jedzenia szarlotki i picia soku z pomarańczy. No, ale to w końcu jego problem.
-Kim! Kim!- wrzeszczała Gabrielle i wpadła na zaplecze, gdzie akurat się znajdowałam, gdyż uzupełniałam braki w ciastkach.
-Czemu się tak drzesz?- zatkałam uszy.-Pali się czy co?
-Lepiej!~Zgadnij, kto przyszedł!
-To wcale nie jest trudne. Znowu ON.
-Ale nie sam!- wykrzyknęła podekscytowana. Szczerze przyznam, że zaciekawiło mnie to, z czego ona się tak cieszy. Chwyciłam więc paterę z ciastkami i wyszłam z pomieszczenia. Stanęłam za ladą i spojrzałam we wskazane przez Gabi miejsce. Miała rację; przy stoliku siedział Harry, a na przeciwko niego jakiś nieznany mi chłopak z brązowymi włosami, postawionymi do góry. Był ubrany w białą koszulkę w czarne paski i czerwone rurki. A więc to na jego widok blondynka się teraz ślini! Teraz już wszystko rozumiem.
-Ej, żyjesz?- szturchnęłam ją w ramię, bo w ogóle nie reagowała na moje przemowy i zamiast mnie słuchać, to gapiła się na pasiastego jak sroka w kość.
-Nieee.- przeciągnęła.-Jestem w siódmym niebie.
-Ty majaczysz!- stwierdziłam i przystawiłam jej dłoń do czoła.- Pewnie. Masz gorączkę, na bank ze 40 stopni.
-Och, przestań się wygłupiać!- otrzeźwiała, a ja parsknęłam śmiechem. W tej chwili moją obecność zauważył Harry i pomachał do mnie. Boże, ten znowu swoje! Mam go dość.
-Powiedz, co ja mam zrobić?-spanikowała Gabrielle i pociągnęła mnie z powrotem na zaplecze.-Muszę do niego jakoś zagadać!
-ej, bo mi tu zaraz zemdlejesz. Uspokój się.-rzekłam i podałam jej szklankę wody mineralnej, którą wchłonęła jednym haustem. Ona chyba na serio się denerwuje.
-Błagam cię, pomóż mi!
-Podejdź do niego i jakoś zagadaj.
-JAKOŚ?! Czyli JAK dokładnie?!
-Nie wiem.-przyznałam i wzruszyłam ramionami.-Na przykład: "Hej, koleś! Ładną masz facjatę.* Może się umówimy?(*od autorki: chodzi o "twarz") albo "Szukam kogoś na stałe. Jesteś chętny?".
-O mój Boże...- Gabi palnęła się z otwartej ręki w czoło. -Nie jestem prostytutką. To brzmi jakbym chciała wyrwać kolejnego klienta.
-Masz lepsze pomysły?
-Uch, sama sobie poradzę!-zdenerwowała się, postawiła z hukiem szklankę na kredensie i wyszła z pomieszczenia. Podążyłam za nią, aby obserwować jej poczynania.
Tymczasem Gabrielle stanęła za ladą i kurczowo ściskała tackę. Siłowała się sama ze sobą. Pokręciłam głową i podeszłam do niej.
-No idź, obsłuż go.-wyszeptałam.
-Nie, nie odbiorę ci tej przyjemności.
-Haha, świetny żart.-zaśmiałam się i popchnęłam przyjaciółkę do przodu.
*perspektywa Louisa*
Stwierdzam, że kawiarnia "Bon Bon" to wspaniałe miejsce, chociaż byłem tu już kilka razy wcześniej. Za to Harry jest tu stałym bywalcem, zwłaszcza ostatnimi dniami praktycznie w ogóle stąd nie wychodzi. I dzisiaj ja z nim tu przyszedłem, ponieważ mój przyjaciel ma dla mnie jakąś niespodziankę.
-No i co?- niecierpliwiłem się.-Co to za niespodzianka?
-Poczekaj, Lou.- odparł.
-Poczekaj, poczekaj.- burknąłem i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.- Mam dość tego czekania.
-Ale ty jesteś nieznośny!
-A co ja poradzę, że nie lubię niespodzianek?
-To na pewno polubisz!
-Zdradź mi kilka szczegółów.- poprosiłem i złożyłem dłonie jak do modlitwy.
-A co chcesz wiedzieć?- zapytał.
-Wszystko!- krzyknąłem.
-Dobrze wiesz, że wtedy nie będzie niespodzianki. Zgaduj.
-Nie wiem.- przyznałem i głęboko się zastanowiłem.-Ciężarówka pełna marchewek?- strzeliłem.
-Pudło.- oświadczył Harry.
-Stos koszul w paski?
On znów pokręcił głową przecząco.
-Kilkadziesiąt par szelek? Klatka z Kevinkami? Też nie?! To ja nie wiem.
-Podpowiem ci: to człowiek! I znajduje się całkiem niedaleko od ciebie.
Zacząłem się gwałtownie rozglądać dookoła. Nagle mój wzrok napotkał pewną dziewczynę, która stała za ladą i rozmawiała z jakąś drugą. Myślałem, że oczy wyjdą mi na wierzch. Nie, nie mogę w to uwierzyć! To Gabrielle! Ta sama, z którą tańczyłem na imprezie. To chyba sen! Ale nie chcę się z niego budzić!
-Harry, weź mnie uszczypnij.
-Poznajesz ją?- zapytał mnie Styles.
-Oczywiście, jakżebym mógł nie poznać? To ona!- wywarłem nacisk na ostatnie słowo.
Już miałem wstać, gdy spostrzegłem się, że blondynka podchodzi do naszego stolika. Dłonie zaczęły mi się trząść z nerwów; w mojej głowie powstał chaos. Odchrząknąłem głośno, aby przygotować się do mówienia.
-Co panom podać?- zapytała, a na dźwięk jej głosu o mało nie zemdlałem.
-Ja poproszę to, co zwykle.- odparł Loczek i podał jej małą karteczkę. Ona zapisała coś w notesie, a następnie spojrzała na mnie. Zatopiłem się w jej błękitnych tęczówkach. Czułem magię, która płynęła do mnie z jej ciepłego serca. Miałem ochotę rzucić się na nią i ją przytulić, pocałować. Pragnąłem jej całym sobą i coś mi mówiło, iż ona chce tego samego. Gapiłem się na nią z miłością i pożądaniem. Tak, to bez wątpienia miłość. Uświadomiłem to sobie teraz i wiem, że to prawda. Nigdy do nikogo niczego takiego nie czułem. To jest wyjątkowe i jedyne w sowim rodzaju uczucie, którym można obdarzyć tylko tą jedyną osobę. A dla mnie tą osobą jest Gabrielle.
-A pan czego sobie życzy?- jej melodyjny i słodki głos wybudził mnie z rozmyślań. Odparłem:
-Jestem Louis, już nie pamiętasz?
Spuściła wzrok w dół, a jej policzki się zarumieniły. Wyglądała przy tym tak uroczo, że normalnie się rozpływałem.
-Z tamtej imprezy trudno było cokolwiek zapamiętać.- rzekła.
-Ale ja zapamiętałem twoje piękne imię, Gabrielle.- starałem się wypowiedzieć to ostatnie słowo z wyraźnym akcentem.
Dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując równy rząd swoich nieskazitelnie białych zębów, które wyglądały jak perełki na dnie oceanu. Przez moje ciało przeszła kolejna fala ciepła. Doszedłem do wniosku, że jej obecność niesamowicie na mnie wpływa.
-A co do twojego pytania, to życzę sobie, abyś usiadła ze mną i porozmawiała jak teraz.
-Nie wiem, czy mogę.- powiedziała, przygryzając dolną wargę, lecz w głębi serca wiedziałem, że się zgodzi.-Jestem w pracy.
-To dla mnie bardzo ważne. Chciałbym cię bliżej poznać.
-Zobaczę, co da się zrobić.- odparła i odeszła.
-No, stary. Jestem z ciebie dumny- oświadczył z podziwem Harry i poklepał mnie po ramieniu. Ja zaś odetchnąłem z ulgą. Zrobiłem to! Udało się! Teraz musi być tylko lepiej...
*perspektywa Kimberly*
Jak on się na nią gapi! Tak jakby miał ją zaraz żywcem pożreć, oczywiście ze smakiem. Boże, chyba zaraz rzygnę tęczą. A Harry siedzi i się cieszy jak głupi do sera. Coś mi się wydaje, że on maczał w tym palce, jak nie całą rękę. W sumie to jestem mu nawet za to wdzięczna. Trzymam kciuki za moją przyjaciółkę.
Niechby się chociaż jej poszczęściło.
-No i jak ci poszło?- zapytałam zaciekawiona, gdy Gabrielle podeszła w moją stronę. Na jej policzkach wykwitł rumieniec, a w oczach skakały iskierki radości. To wystarczyło, aby wywnioskować, że się udało.
-Poprosił mnie, żebym z nim usiadła przy jednym stoliku. Chce mnie bliżej poznać.- w końcu wydukała.
-No to na co czekasz?!- wykrzyknęłam.- Idź do niego!
-Przecież nie mogę. Jestem w pracy.
-Biorę to na siebie.- oświadczyłam i bohatersko wypięłam pierś.- Bierz go, póki świeży.
-Wariatka!- stwierdziła i nalała soku pomarańczowego do szklanki. Zapewne Harry po raz kolejny zamówił to samo.
-Niech zgadnę, sok i szarlotka?
-No widzisz, jak ty go dobrze znasz!- zakpiła i podniosła tacę.-Aha, zapomniałabym! To dla ciebie.- podała mi małą karteczkę, mrugnęła znacząco i poszła sobie.
Pokręciłam głową i otworzyłam papier. Przeczytałam to, co było na nim napisane. Muszę przyznać, że ten KTOŚ miał dość ładne pismo. Wiadomość brzmiała:
"Pięknie dziś wyglądasz : ) Może się do nas przysiądziesz? Zboczeniec"
Zmięłam kartkę i wsadziłam głęboko do kieszeni od spodenek. Spojrzałam w stronę tamtego stolika. Siedziała tam tylko Gabrielle z Louisem. Odetchnęłam z ulgą; czyli Harry sobie poszedł! Nagle poczułam, że ktoś zasłania mi oczy dłonią.
-Zgadnij, kim jestem...- wyszeptał mi do ucha. Jego oddech pachniał miętą i był tak zniewalający, że nie mogłam się mu oprzeć. Boże, o czym ja myślę?! Muszę się opamiętać. Odwróciłam się gwałtownie. No tak, kogo innego mogłam się spodziewać? Przede mną stał pan w kręconych włosach.
-Jest taka zasada, że klienci nie wchodzą za ladę.- uprzedziłam.
-Zasady są po to, żeby je łamać.- odparł bezczelnie i wyszczerzył zęby.
-Ale za łamanie zasad grozi surowa kara.
-Jaka?- zaciekawił się. -Spoliczkujesz mnie? Urwiesz mi głowę?
-Nie.-zaprzeczyłam i skrzyżowałam ręce na piersi. -Zawiadomię policję. Chyba nie chcesz trafić do więzienia?
On pomruczał coś pod nosem i po chwili znalazł się po drugiej stronie. Ja zaś postanowiłam zająć się wycieraniem szklanek. Jednak w ogóle nie mogłam się na tym skupić, bo zielonooki cały czas się na mnie gapił.
-Możesz przestać?- zirytowałam się.
-Co takiego robię?- udał zdziwionego.
-Patrzysz na mnie!
-Chyba po to Pan Bóg obdarzył mnie oczami, żebym je jakoś spożytkował.
-To spożytkuj je jakoś inaczej.- odburknęłam. Czemu on musi mnie tak wkurzać?!
-Ta szklanka nie może już być bardziej czystsza niż jest teraz.- zauważył. Nie no, zaraz mu przywalę!
-Jeśli uznam, że jest na tyle czysta, na ile powinna, to przestanę ją wycierać.
-Jak będziesz tak tarła, to zedrzesz szkło i zrobi się brzydka.
-TO MOJA SZKLANKA I BĘDĘ JĄ TARŁA ILE MI SIĘ PODOBA!- wrzasnęłam na całe gardło. Wszyscy ludzie, znajdujący się na sali, popatrzyli na mnie jak na oszołoma.
-Nie wkurzaj się tak, bo złość piękności szkodzi.-rzekł i znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Czy ty przypadkiem nie powinieneś siedzieć przy tamtym stoliku, obok swojego przyjaciela?
-Dupa mnie już boli od tego siedzenia.
-Czemu mnie to nie dziwi?- zapytałam, biorąc do wytarcia kolejną szklankę. -Od tygodnia przychodzisz tu codziennie. Aż dziwne, że nie dostałeś jeszcze zapalenia wątroby od ciągłego jedzenia szarlotki.
-Poza tym nie będę im przeszkadzał. -dodał, jakby nie słyszał tego, co przed sekundą mówiłam.
-Mam nadzieję, że on nie jest taki bezczelny i nienormalny jak ty.
-Dlaczego sądzisz, że jestem bezczelny i nienormalny?- zaciekawił się.
Nic nie odparłam. Właściwie, to sama nie wiem, czemu przypisałam mu takie cechy. Mogę stwierdzić po jego zachowaniu, iż jest wesoły i dowcipny. I szczerze mówiąc te jego żarty i uwagi nawet mi się podobały. Chyba tylko przez moją urażoną dumę tak mu docinałam. Dobrze, że nie brał tego na serio.
-Nadal złościsz się za ten incydent na imprezie?- zapytał po chwili.
-Tak.- odparłam szybko.
-Przecież to był tylko żart.
-Może dla ciebie. Może ty lubisz paradować nago przed swoimi kolegami, ale mi nie było miło, kiedy trzech pijanych kolesi rozebrało mnie.
-Uwierz mi, że nie brałem w tym żadnego udziału, naprawdę.
-Ale wtedy się śmiałeś! Jakbyś o wszystkim wiedział!
-O niczym nie wiedziałem!- krzyknął, przybierając poważny wyraz twarzy. -A śmiałem się, bo Niall i Liam zrobili mi coś takiego po raz kolejny, więc co miałem robić? Płakać?
-Po prostu mogłeś się na nich wydrzeć.
-Myślisz, że tego nie zrobiłem? Kimberly, minęło tyle czasu! Dlaczego jesteś na mnie obrażona? Oskarżasz mnie bezpodstawnie!
-To czemu na każdym kroku mnie przepraszasz, skoro nie ma w tym twojej winy?
-No... bo... ja... ja... -zmieszał się.- Ja nie lubię, gdy ludzie się na mnie obrażają.
-Aha, czyli przychodzisz tutaj specjalnie po to, żeby zaspokoić swoje sumienie?
-T...tak, dokładnie. -zająknął się.
-Mam dobrą radę: nie przychodź tu więcej, zapomnij, ze w ogóle mnie poznałeś, a na pewno sumienie da ci spokój. Żegnam. -po tych słowach odwróciłam się na pięcie i czym prędzej podążyłam na zaplecze. Zamknęłam z hukiem drzwi i zjechałam w dół po framudze. Ukryłam twarz w dłoniach. Tak drodzy państwo, ja Kimberly Jones, płaczę! Zapamiętajcie ten jeden z niewielu dni, w których to się stało. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego nie płakałam, gdy dowiedziałam się, że umrę, a dlaczego płaczę teraz? Przejmuję się jakimś kompletnie nic nie znaczącym dla mnie chłopakiem! Właśnie, tylko czy on naprawdę nic dla mnie nie znaczy? Czemu się oszukuję? Czemu wmawiam sobie ślepo, że go nienawidzę, skoro tak naprawdę jest całkiem inaczej? Tak, kocham go! Potrzebowałam tyle czasu, aby to sobie uświadomić. Szkoda tylko, że dla niego jestem jedynie kłującym cierniem jego sumienia, który nie daje mu spokoju; ostrą igłą, która przypomina mu o mojej urażonej dumie, o tym, iż powinien przeprosić mnie właściwie za nic, bo inaczej będzie musiał żyć ze świadomością, że jedna głupia dziewczyna się na niego obraziła. Żałosne, prawda? Czemu ten mój ciężki żywot musi być tak cholernie skomplikowany?
W tej chwili do pomieszczenia weszła Susan. Na widok mojej osoby podbiegła do mnie.
-Kim, co się stało? -zapytała wystraszona, klękając przede mną.
-Nic, nic. -odparłam, dławiąc się łzami.
-Przecież widzę. Ten Harry sprawił ci przykrość?
-Nnie. Po prostu źle się czuję.
-Coś z sercem? -zaniepokoiła się. -Może trzeba wezwać pogotowie?
-Nie, nie ma takiej potrzeby. -zaprzeczyłam. -Ej, skąd wiesz, że mam kłopoty z sercem?
-Gabi coś wspominała.
-Co za papla. -zirytowałam się. -Nie umie trzymać jęzora za zębami.
Przytrzymałam się drzwi i próbowałam wstać. Niestety, próba spełzła na niczym, ponieważ gdy się denerwuję, to opadam z sił. Suzi pomogła mi się podnieść i zaprowadziła do najbliższego krzesła.
-Masz. -powiedziała i podała mi szklankę wody. -Jesteś strasznie blada.
-Dzięki. -odparłam i wypiłam wszystko jednym haustem. -Już mi lepiej.
-Słuchaj, nie wiem, czy wiesz, ale ten twój kolega Harry...
-To nie jest mój kolega! -uniosłam się.
-Mniejsza z tym. W każdym razie wydaje mi się, że skądś go znam.
-O, czyżbyś ty też obudziła się obok niego całkiem nago?
-Nie. -zaprzeczyła, uśmiechając się pod nosem. -A co, miałaś może taką przygodę?
-Nie ważne. Nie chcę o tym pamiętać. Kontynuuj to, co miałaś mówić.
-Sądzę, że on jest... -i znów rozmowę przerwała nam pani Stuart, która w tej chwili weszła na zaplecze.
-Co wy robicie? -zapytała
-Kimberly źle się poczuła. -wyjaśniła Susan. Szefowa odparła:
-Wszystko już w porządku?
-Tak, tak. -zapewniłam.
-Wracajcie na salę. Trzeba obsłużyć klientów. -po tych słowach ruszyła do wyjścia, a my zaraz za nią.
__________________________________
siema. z racji tego, że Magda jest chora, rozdział pisze dla was jej dobroduszna siostra iwona XD. sorry za błędy,jeśli są, ale nie sprawdzałam. następny za tydzień. dobranoc. ;*
;3
Subskrybuj:
Posty (Atom)